piątek, 4 stycznia 2013

Mari & Fran


Rok 1997

Mała jak na swój wiek dziewczynka właśnie biegała po boisku z wielkim uśmiechem. Nie przeszkadzało jej to, że koło niej grali sami chłopcy. Ona uwielbiała takie wyznania, bo wtedy mogła pokazać na co ją stać. Mogła się wyszaleć.
  • Mari. – krzyknął jakiś chłopak z zagipsowaną ręką, który stał przy plecakach

Dziewczynka jeszcze raz skosiła jednego chłopaka w celu zabrania mu piłki i pobiegła założyć na siebie szkolne ciuchy. Jak to zawsze bywa przez cała drogę biegła ile sil w nogach, aby nie spóźnić się na lekcje. Jako grzeczna uczennica usiadła w swojej ławce i czekała na przyjście nauczycielki. Na pierwszej lekcji miała mieć sprawdzian więc wyciągnęła piórnik i zapatrzyła się na boisko za oknem. Szybko uporała się z zadaniami z matematyki i usiadła wygodnie na drewnianym krzesełku. Rozejrzała się po klasie i wystawiła język swojej ulubionej koleżance z klasy, która przez cały czas się jej przyglądała. Nigdy tego nie lubiła.
  • Proszę pani, a Mari ma czerwone rajstopy. – powiedziała
  • Maria, znowu grałaś w piłkę. W tej chwili idź do pielęgniarki, niech Ci opatrzy nogę.
  • Ale proszę pani mi nic nie jest. To lekki zadrapanie.
  • W tej chwili. – powiedziała i skierowała palca na drzwi
  • Nie pokazuje się palcem. – szepnęła do siebie i wyszła z spuszczoną głową

Kiedy szła przez boisko to zobaczyła jak starsze dziewczyny grają w piłkę. Tylko oparła się o ogrodzenie i zapatrzyła na ich styl. Nic się dla niej teraz nie liczyło, tylko piłka. Od zawsze to uwielbiała czym bardzo denerwowała swoja mamę, która widziała dla niej zupełnie inną role. Ona miała być jej księżniczką, która będzie chodzić po wybiegach.
  • Ej a ty dziecko nie zabłądziłaś? – zapytał się starszy chłopak i się zaśmiał
  • Nie. – odpowiedziała szybko i dalej patrzyła w boisko
  • Chyba powinnaś iść do pielęgniarki.
  • Nie. – powiedziała i dopiero zwróciła swoje oczy w ich stronę
  • Twoja noga. – zaczął znowu wysoki brunet
  • Lekkie zadrapanie, zaraz przejdzie. – odpowiedziała lekko speszona
  • Lubisz piłkę? – zapytał i wskazał głową na boisko
  • Kocham.
  • Daj spokój, takie dzieci nie wiedzą co to piłka. – zaśmiał się jego kumpel
  • Dla twojej wiadomości to wiedzą i to dużo. To Ty zapewne udajesz wszechwiedzącego a nic nie wiesz. – oburzyła się i podparła pod boki
  • Wyluzuj. Mam na imię Jose, a Ty? – zapytał z uśmiechem
  • Mari. – odwzajemniła gest
  • Co ty tu robisz? – krzyknął na nią trener

Mari tylko pomachała nowemu koledze i pobiegła do gabinetu pielęgniarki. Tam od razu została opatrzona i założono jej bandaż. Okazało się, że to nie było małe zadrapanie. Starsza już kobieta jak to zawsze bywa szeroko uśmiechnęła się do dziewczynki, którą widywała bardzo często i dała jej czekoladkę. Pozwoliła zostać jej już do końca lekcji u siebie i tak o to Mari miała już wolne, ale na lekcje w-f pobiegła w podskokach. Nic nie było jej w stanie zatrzymać, nawet jakby chodziła o kulach to by poszła na tą lekcje.

2005

Kolejna lekcja w-f. Ona kochała ten przedmiot, ale nie nawidziła kiedy nauczycielka kazała im grać w kosza. Właśnie siedziała z butelką wody na schodkach prowadzących do sali. Nigdy nie trzymała się z swoją klasą, zwłaszcza z dziewczynami bo one jej wręcz nie trawiły. Nie potrafiły zrozumieć jak to się dzieje, że ona woli pobiegać za piłką a nie rozmawiać na temat chłopaków. Ale taka już jest Mari – dziewczyna uwielbiająca piłkę nożną i swoich przyjaciół Jose i Carlosa.

2007

17-letnia dziewczyna właśnie szykowała się na randkę. Po raz pierwszy zapragnęła bliska jakiegokolwiek faceta. Przestała się już kolegować tylko z chłopakami i znalazła miejsce dla dziewczyn. Niektóre nie były takie złe. Jak to bywa poszła do ulubionej dyskoteki wszystkich młodych ludzi w Madrycie. Zwłaszcza tych biedniejszych. Wyśmienicie czuła się w towarzystwie Marco. To właśnie on stał się chłopakiem dziewczyny, jedynym i ostatnim.
Tak bardzo zakochała się w chłopaku, że nie zauważała jak starzy przyjaciele się od niej odsuwają a nagle zyskała nowych. Wszyscy ją podziwiali i nawet nie wiedziała dlaczego. Może to fakt, że została zaproszona na testy do żeńskiej drużyny Atlético Madryt? Zawsze marzyła o graniu zawodowo i teraz nic nie stawało jej na drodze. Zwłaszcza, że była biedną dziewczynką mieszkająca w biedniejszej dzielnicy Madrytu. Od razu pobiegła do Jose, aby się mu pochwalić. W tym dniu poszli razem do klubu wraz z Carlosem. Bawili się jak za dawnych czasów, jeszcze kiedy byli jak trojaczki. Każdy z nich różny, ale jak bardzo kochający piłkę nożną. Na dodatek panowie grali w Realu Madryt. Zawsze przychodziła na ich treningi i patrzyła jak sobie radzą. Kibicowała im cała sobą i cieszyła się z każdej wygranej i przeżywała każda porażkę. Była szczęśliwa... każdy z nich miał spełniać swoje marzenia i to w najlepszych klubach.
Jednak pewnego dnia przyszła ta cholerna wiadomość... Mari pokłóciła się z Marco i z nim zerwała, ale on tego nie chciał słuchać. Dlatego w ruch poszły pieści i tak o to panowie się pobili. W pewnym momencie do zwykłej bójki dołączyli inni. Dziewczyna została wyprowadzona z klubu i nie wiedziała co się dzieje dalej. Dopiero kiedy przyjechała policja i karetka poczuła ogromny ból. Widziała jak Carlos jest chowany w czarny worek. Nie chciała już nic widzieć... chciała się zamknąć w swoim pokoju. Chciała cofnąć czas... na pogrzebie pojawili się wszyscy znajomi chłopaka. Cała drużyna, nawet Mari. Stała z odległości od wszystkich i płakała. Czuła się okropnie... miała wrażenie, że to ona jest właśnie winna wszystkiemu. Nie chciała teraz patrzeć wszystkim w oczy... od tamtej chwili znienawidziła swoje urodziny.

2012

W tym momencie zaczyna się historia Mari Munez, 22-latki, która zrobiła zawrotną karierę na wyspach. Po tamtym wypadku wraz z rodziną wyjechała do Anglii. Dostała się do żeńskiej drużyny Arsenalu Londyn i tak to się zaczęło. Wszyscy chcieli mieć ją w swojej drużynie, dlatego po dość burzliwej kłótni z trenerem postanowiła podpisać kontrakt z kolejnym klubem na wyspach. Tym razem padło na Liverpool. Gdzie spędziła wspaniały okres, ale czas zmienić otoczenie. Tym razem postanowiła w końcu wrócić do swojej ojczyzny. Czas zmierzyć się z przeszłością... a także postawić kolejny krok w karierze.

  Talent powraca do ojczyzny.


Już od dawna chodziły plotki o przejściu najlepszej zawodniczki Liverpoolu do hiszpańskiej ligi, ale nikt nie chciał ich potwierdzać. Jednak jak się okazuje ta plotka zakończy się sukcesem. Młoda bo zaledwie 22-letnia hiszpańska piękność, grająca na pozycji obrońcy wkrótce zagości na naszych boiskach. Jej początkiem kariery miał być Atletico Madryt, ale wolała skorzystać z okazji Arsenalu Londyn czym potwierdziła swoje zamiary co do kariery zawodowej piłkarki. Obecnie po wypełnieniu kontraktu w Liverpoolu postanowiła zasilić kadrę Realu Madryt. Widać, ze drużyna poważnie myśli o kolejnym tytule mistrza i już teraz kontraktuje najlepsze zawodniczki. Oby wszystkie pokazały swoją wartość na boisku a nie tylko na papierze.


  • Kochanie co czytasz? – zapytała wysoka blondynka i pocałowała swojego męża
  • Poranną gazetę.
  • I co nowego? Znowu jakiś klasyk się zapowiada? – zaśmiała się i usiadła obok
  • Nie, czytałem o transferach. W końcu muszę wiedzieć jakich dobrych obrońców ściągają.
  • Jose... – szepnęła – umówiłam Cię z lekarzem.
  • Po co? Kochanie ja nie chcę robić sobie nadziei. – krzyknął
  • Ale masz szansę. Jeśli tylko zaczniesz...
  • Nie! – powiedział i szybko wyemigrował z kuchni


Teraz pragnął być sam. Na dodatek wiadomość o powrocie Mari wzbudziła w nim dziwne uczucia. Z jednej strony cieszył się a z drugiej... sam nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Jej jednej udało się zrobić karierę. Był z tego faktu zadowolony, zawsze życzył jej wszystkiego dobrego... ale i on mógł być na jej miejscu. Mógł podbijać wszystkie kluby Europy. Tak pogrążył się w swoich myślach, że nawet nie wiedział kiedy jego żona pojechała do pracy. Josephine – chociaż nie była hiszpanką to go zrozumiała i została przy nim mimo wszystko. To ona była jego oparciem kiedy wszyscy się od niego odwrócili. Kiedy stracił wszystko co najcenniejsze w życiu. Pomogła mu wyjść na prostą, ale nie potrafiła mu pomóc do końca. Wiecznie namawiała go na wizytę z lekarzem, ale on nigdy się nie chciał zgadzać. Nie chciał żyć nadzieją.


Mari właśnie wylądowała na lotnisku, gdzie została zaatakowana przez kilku fotoreporterów. Nie zdawała sobie sprawy ile zamieszania zrobi swoją osobą. Nigdy nawet o tym nie myślała. W końcu nie była zbyt sławna w Hiszpanii. Ani razu nie była powołana do kadry, nawet się zastanawiała czy czasem nie starać się o obywatelstwo angielskie i tam zacząć swoją reprezentacyjną karierę. Jednak po rozmowie z tatą doszła do wniosku, że nie. Nie mogła zdradzać swojego kraju. Dlatego postanowiła po części wrócić do stolicy. Może teraz zostanie zauważona i w końcu stanie się idolem innych dziewczynek.
  • Mari czy to prawda, że będziesz zarabiać największe pieniądze?
  • Nie wiem kto zarabia najwięcej, ale ja dostanę tyle ile zaproponował klub.
  • Czy w tym roku zdobędziecie mistrzostwo i ligę mistrzów?
  • Postaramy się, ale niczego nie mogę obiecać.
  • Dlaczego nie podpisałaś kolejnego kontraktu z Liverpoolem?
  • Po prostu musiałam coś zmienić w swoim życiu. Chciałam wrócić do mojej ojczyzny i się trochę przypomnieć. – powiedziała z uśmiechem i odeszła w stronę wyjścia


Dopiero jak poczuła świeże powietrze to uśmiechnęła się szeroko. Tego było jej jak najbardziej brak. Szybko złapała taksówkę i pojechała do hotelu.



Pierwszy dzień w nowej drużynie nie był dla Mari zbyt miły. Już na samym początku stanęła w korku i myślała, że nigdy nie dojedzie do ośrodka. Kiedy dojechała na miejsce to szybko wysiadła z samochodu i pognała w stronę budynku. Jak to bywa przy bramie stało pełno kibiców, którzy czekali na swoich idolów. Na dodatek o tej samej porze zaczęli zjeżdżać się panowie, którzy byli trochę zainteresowani młodą dziewczyną z przewieszoną na ramieniu torbą. Szybko się przebrała i wybiegła na murawę gdzie trenowały już dziewczyny z jej drużyny. Tylko uśmiechnęła się do trenera i powiedziała jaka była sprawa, a ten przepuścił ją i kazał biegać dodatkowe kółka. Później rozciąganie i brzuszki. I tak o to zaczął się pierwszy trening, a raczej pierwszy minimeczyk. Mari chociaż zazwyczaj trzymała się sama to tym razem znalazła wspólny język z jedną z dziewczyn, która również była nowa. Od razu powiedziała jej, że pochodzi z Anglii i dogadywały się wyłącznie po angielsku. Oczywiście podczas grania było dużo śmiechu i tylko było słychać jak trenerzy się wydzierają na swoje podopieczne, a także jak trener wydziera się na swoich podopiecznych, którzy trenowali za siatką. Mari robiła to za co była odpowiedzialna. Trochę za szybko biegała, ale taki już styl wyćwiczyła na wyspach. Dobrze widziała, że trenerzy się jej przyglądają tak samo jak pozostałe zawodniczki. Chociaż powinna być delikatna zważając na to, że to zwykły trening i gra przeciwko swoim koleżanką z drużyny, to ona tak nie potrafiła. Zawsze dawała z siebie wszystko i dlatego dostawała o wiele więcej żółtych kartek niż pozostałe zawodniczki. Taki już miała styl. W końcu obrona do czegoś ją zobowiązuje. Po skończonym treningu, Mari została jeszcze na boisku i ćwiczyła strzelanie do bramki. To był jedyny sposób na rozmyślanie. Po tym spokojnym krokiem poszła w stronę szatni. Nigdzie się nie spieszyła bo nie miała gdzie. Jej rodzice mieszkali w Australii, a wszyscy znajomi z dzieciństwa zapewne gdzieś się rozjechali. Na nos założyła okulary przeciwsłoneczne, a na głowę czapkę z daszkiem. Poprawiła jeszcze torbę i wsiadła do autobusu odjeżdżającego w stronę centrum. Nigdy nie zwracała na siebie uwagi, była kolejną nastolatką, która coś trenowała. Jedynie w Arsenalu była rozpoznawalna. Kiedy wysiadła w centralnym punkcie w Madrycie to nie wiedziała gdzie ma iść.

Josephine przed pracą wstąpiła jeszcze do swojej teściowej. Tylko zrezygnowana z łzami w oczach usiadła na ogrodowym krześle i schowała twarz w dłoniach.
  • Kochanie co się stało? – zapytała przerażona
  • Ja już nie mam sił. Nie potrafię do niego dotrzeć...
  • Nie możesz się poddawać. Nie teraz. – szepnęła
  • Ale jak ja mam to zrobić? Jak on mnie nie słucha! Co wspomnę o lekarzu to ucieka.
  • No to widzę, że tu trzeba wyciągnąć większe działa. – powiedziała sama do siebie i weszła do pokoju
  • Nie rozumiem. – zaczęła Josephine
  • Widzisz... kiedy to wszystko się zaczęło była ich trójka. Jose, Carlos i jeszcze jedna. Mała dziewczynka o imieniu Mari. We trójkę kochali piłkę nożną i to właśnie ich połączyło. – powiedziała i pokazała zdjęcie – zawsze ją traktowałam jak moją córkę, której nigdy nie mogłam urodzić. Była kochanym dzieckiem, wyszczekanym, ale kochanym. Ona również była na tej dyskotece.
  • To ona nie wie co się dzieje z przyjacielem?
  • Wraz z rodzicami wyjechała do Anglii. Umówiliśmy się, że ona się nie dowie. Nie chcieliśmy żeby porzuciła swoje marzenia.
  • To teraz mam tak do niej zadzwonić? – zapytała – Przecież nie wiem jak ona wygląda.
  • Gdzie ja położyłam tą... o mam. – krzyknęła zadowolona i położyła przed nią gazetę
  • To żart? Przecież ona....
  • Teraz będzie tu grać. Jej jednej się powiodło i tylko ona będzie w stanie pomóc Jose. Z tego co mi wiadomo to jeszcze nie przeszła testów. – powiedziała i puściła jej oczko
  • Jesteś podstępna. – zaśmiała się – a teraz uciekam do szpitala bo mam dzisiaj operacje.

Kolejny trening, kolejny ciężki dzień. Tylko, że bardziej poznała swoją nową koleżankę – Karen, która okazała się bardzo rozrywkową dziewczyną. Chociaż Mari nie spodziewała się tego, że szybko znajdzie się na liście zawodniczek w następnym meczu to jednak była zadowolona. Widać było, że została zauważona. Kiedy znowu spokojnym krokiem szła w stronę szatni, a koło niej znalazła się rozgadana Karen nawijająca o nowo poznanym chłopaku została zawołana przez trenera.
  • Jako, że grasz w następnym meczu musisz mieć testy.
  • Ok. a gdzie mam je zrobić?
  • Jutro przyjdzie do nas lekarz i Cię zbada. Bo jeszcze piłkarze mają badania. A teraz lepiej dużo nie pij na imprezie u Ramosa.
  • Kogo? – zapytała i została sama
  • Skąd on to wszystko wie? Przecież nawet nie zadałam Ci pytania czy ze mną pójdziesz.
  • Karen... czekaj bo ja czegoś nie rozumiem. Jaka impreza i kto to Ramos?
  • Opowiem Ci na zakupach. W końcu musimy jakoś fajnie wyglądać.
  • Ale...
  • Nie ma gadania. Jestem od ciebie starsza więc masz się mnie słuchać i idziesz ze mną. Ty znasz hiszpański a ja nie.
  • Ale ja nie chodzę na imprezy.
  • Dobrze się czujesz? – zapytała zdziwiona i wskoczyła pod prysznic

Jednak nie udało jej się jakimś cudem uwolnić od Karen i dlatego pojechała z nią na zakupy i obkupiły się w szałowe ciuchy jak to stwierdziła angielka. Chociaż Mari i tak ubrała się w normalne ciuchy – jasne bermudy i na to czarną koszulkę. Nigdy się nie stroiła, więc i tym razem nie mogło być wyjątku. Jednak kiedy weszły do domu obrońcy to się trochę zmieszała bo wszystkie laski miały na sobie sukienki bądź stroje kąpielowe. Na dodatek Karen zostawiła ją na samym środku pokoju i nie wiedziała gdzie ma iść. Ale musiała odskoczyć bo inaczej miałaby pierwsze spotkanie z pijaną parą. Dlatego, żeby nie stać jak ten słup drewna to poszła się przejść i dowiedzieć mniej więcej kim jest ten Ramos. Bo z opowieści Karen mało wywnioskowała. Takim o to sposobem wyszła na dwór gdzie upolowała sobie miejsce na stoliku. Tylko rozsiadła się wygodnie i spojrzała na niebo. Nie lubiła imprez i zawsze ich unikała. Chociaż minęło już kilka lat to ona nadal miała przed oczami ten widok. Bała się, że ta historia może się powtórzyć.
  • Widzę, że nie tylko ja wynalazłem tą miejscówkę. – zaśmiał się ktoś i usiadł koło niej
  • Wiesz... to jedyne miejsce gdzie można usiąść...
  • I odpocząć od tego krzyku. – dokończył za nią – Rico. – powiedział i wyciągnął w jej kierunku rękę
  • Mari. – odwzajemniła gest z uśmiechem
  • Tak myślałem, że hiszpanka. Ale radzę iść z tego miejsca. – powiedział i wstał
  • Dlaczego?
  • Bo... – rzucił i spojrzał na zegarek – dlatego.

I w tym momencie włączyły się zraszacze więc dziewczyna tylko krzyknęła kiedy poczuła zimne krople na swojej skórze i szybko podbiegła do chłopaka, który wiedział gdzie ma stanąć aby nie zmoknąć.
  • Mogłeś mnie wcześniej poinformować.
  • Zapomniałem. – zaśmiał się – wracamy na imprezę czy idziemy na spacer?
  • Zapraszasz mnie na spacer, w ogóle mnie nie znając?
  • Wydajesz się miłą osobą i jestem od Ciebie silniejszy.
  • Skąd taka pewność? – zapytała i przeszła przez otwartą przez chłopaka furtkę
  • Wyglądasz na kruchą. To idziemy w moje ulubione miejsce czy w twoje?
  • Wolałabym iść w twoje... na moje przyjdzie jeszcze czas, aby odwiedzić. – szepnęła i spuściła głowę
  • Mieszkałaś w Madrycie co nie?
  • Tak, tu się praktycznie wychowałam. No może nie w takich willach jak tu, ale w Madrycie.
  • Ja nie jestem stąd. Mieszkałem w Portonovo, ale przeniosłem się tu do Realu.
  • Piłkarz... – zaśmiała się
  • Odezwała się ta co nie jest z branży. – powiedział i wystawił jej język – pomocnik a ty?
  • Boczny obrońca.
  • Żartujesz? Ty?!
  • Tak, ja. – powiedziała ironicznie
  • Ciekawe. Aż muszę zobaczyć cię w akcji. – powiedział i się do niej uśmiechnął
  • Nie zrażasz się? – zapytała
  • Nie po pierwszym spacerze. Jesteśmy na miejscu. Parque del Buen Retiro.
  • No tak czego ja się mogłam spodziewać od nietutejszego. – zaśmiała się
  • Ciekawe co ty byś mi pokazała. Każdy kto tu mieszka, odwiedza to miejsce.
  • Tak myślisz? Pomyśl o tych dzieciach, które wychowywały się w biednych dzielnicach jak np. La Latina. Zastanów się czy one kiedykolwiek odwiedziły tą część miasta. – powiedziała
  • To dlaczego nie pokażesz mi miejsc gdzie ty bywasz? – zapytał uważnie
  • Bo sama nie jestem gotowa ich odwiedzić i takiego chłopaka nie interesuje biedna dzielnica.
  • Nie urodziłem się z milionami na koncie. I nie oceniaj mnie kiedy mnie za dobrze nie znasz. – powiedział i szybciej ruszył
  • Przepraszam. A teraz odprowadzisz mnie? – zapytała
  • Jasne. – zaśmiał się i założył na jej ramiona swoją bluzę

    Chociaż Mari była rodowitą hiszpanką to jej życie na obczyźnie dało o sobie znać. Mieszkając na wyspach przyzwyczaiła się do tego, że jest zimno, pada deszcz. A tu w Madrycie przez cały czas świeci słońce, dlatego musiała obkupić się w okulary przeciwsłoneczne. Na dodatek jako zawodniczka Realu dostała katalog samochodów, którymi mogła spokojnie dojeżdżać na treningi. Chociaż ona i tak bardziej wolała komunikację miejską. Nie potrafiła przyzwyczaić się do tego, że teraz może kupić sobie co chce. Ona dalej czuła w sobie tą małą dziewczynkę pochodzącą z biednej dzielnicy. Kiedy dojechała do ośrodka to od razu napotkała się na uśmiechniętą Karen, wesoło plotkującą z jakimiś chłopakami. Z wielkimi muchami na twarzy podeszła do nich i przywitała.
    • Dobrze panowie a teraz kobiety idą potrenować. – zaśmiała się Karen
    • Do zobaczenia na przerwie. I miło było Cię poznać Mari. Szkoda, że wczoraj na imprezie nie mieliśmy okazji rozmawiać.
    • Tak. – zaśmiała się na samo wspomnienie wczorajszego wieczora.
    • Ej wy może zamiast tak plotkować i podrywać dziewczyny to byście zaczęli trenować do kolejnego meczu w Lidze Mistrzów? – krzyknął na nich trener

    Dziewczyny tylko się zaśmiały i grzecznie ukłoniły trenerowi, który odwzajemnił gest. Oczywiście jak to bywa na treningu nikt się nie obijał bo w końcu trzeba być dobrze przygotowanym. Po zakończonym treningu jako ostatnie zeszły z boiska
    • Mari a gdzie ty mieszkasz?
    • W hotelu – powiedziała i założyła na siebie koszulkę
    • Żartujesz?
    • Nie. Jeszcze nie miałam czasu żeby coś małego znaleźć.
    • To mam dobry pomysł. Wprowadzisz się do mnie i będzie po kłopocie.
    • Do ciebie? – zapytała i uważnie na nią spojrzała
    • Potrzebuje współlokatorki. I nie lubię mieszkać samej i...
    • Po prostu powiedź, że jestem Ci potrzebna w stosunkach z Hiszpanami. – zaśmiała się
    • Od jutra idę na lekcje. – zarzekła się – ale faktycznie. Kompletnie nie wiem o czym oni do mnie mówią. – zapłakała sztucznie
    • Ok nie ma sprawy. Ale tylko na krótko.
    • No to jedziemy?
    • Nie mogę. Mam jeszcze badania. Ale może spotkamy się o 18 pod hotelem Maria Elena Palace?
    • Ok. – powiedziała i wyszła z uśmiechem

    Kiedy Mari była już wyszykowana to wolnym krokiem poszła w stronę gabinetu lekarskiego. Gdzie spotkała małą kolejkę i tylko się uśmiechnęła.
    • O widzę, że nie tylko nas będą kłuć. – zaśmiał się Ramos
    • Widzę, że trochę postoje. – powiedziała i oparła się o ścianę
    • Chyba nie bo lekarka kazała mi Cię zawołać. – powiedział ktoś z tyłu
    • No to panowie was opuszczam. I część Rico – powiedziała z uśmiechem i weszła do środka

    A tak od razu kazali się jej rozebrać. Zrobili wszystkie podstawowe badania i musiała odpowiedzieć na kilka pytań w ankiecie. Koło niej stała właśnie pielęgniarka.
    • Chorujesz na coś? – zapytała
    • A to zostanie między nami? – zapytała cicho
    • Oczywiście.

    Kiedy skończyły to przyszła pani doktor i się do niej uśmiechnęła. Dziewczyna była już ubrana i siedziała na kozetce.
    • Możesz nas zostawić na chwilę? – zapytała się pielęgniarki
    • Oczywiście.
    • O co chodzi? – zapytała zdziwiona Mari, która nie lubiła lekarzy
    • Dzień dobry nazywam się Josephine Morales i mam do ciebie prośbę.
    • Dalej nie wiem o co chodzi. – zaśmiała się
    • Jestem żoną twojego przyjaciela – Jose. I potrzebuje twojej pomocy.
    • Przepraszam. – szepnęła i wstała z miejsca – muszę wyjść
    • Jeśli się zdecydujesz to zadzwoń. – powiedziała i dała jej wizytówkę

    Mari tylko zabrała swoje rzeczy i szybko wybiegła z pokoju. Czym bardzo zdziwiła znajdujących się tam mężczyzn. W oczach miała łzy i dopiero jak znalazła się na świeżym powietrzu to trochę ochłonęła. Szybko wsiadła do autobusu i odjechała w stronę hotelu.

     Mari nie spotkała się z Josephine. Raczej nie miała odwagi zadzwonić i pojechać do szpitala. Zdecydowanie omijała ten budynek. Dlatego żeby nie myśleć nad tym wszystkim, poświęciła się treningom. Była jedyną chyba zawodniczką, która tak ciężko trenowała. Nawet panowie się z niej śmiali a zarazem podziwiali. Kiedy zbliżał się wielkimi krokami pierwszy mecz, dziewczyna poczuła lekką tremę. W końcu chciała pokazać się z dobrej strony kibicom i trenerowi. Nie była zbyt tanią zawodniczką i nie chciała, żeby ktoś jej zarzucał jakiekolwiek zarzuty.
    • Mari jest sprawa.
    • Jaka? – zapytała i spojrzała na Karen
    • Impreza.
    • Nie, Karen nie mam ochoty.
    • Daj spokój. Tylko my i kilku chłopaków. Tym razem to nie do Ramosa.
    • A do kogo? – zapytała
    • Tego twojego znajomego. Rico?
    • Nie jest wcale moim znajomym. Gadałam z nim raz. I na prawdę mam inne zajęcie.
    • Jakie? – zapytała i uważnie na nią spojrzała
    • Muszę kogoś odwiedzić.
    • No to później możesz przyjść. No nie bądź świnią. – jęknęła i od razu uśmiechnęła się w stronę panów
    • I jak? Widzimy się wieczorem? A i jutro mecz więc zapraszamy.
    • Ja nie mogę. – powiedziała Mari od razu
    • Dlaczego? – zapytał Rico
    • Mam coś do załatwienia. I chciałabym to zrobić teraz.
    • Aha no to spoko. A jutro będziesz na meczu? – zapytał i przepuścił ją w drzwiach
    • Mecz? Jaki mecz?
    • Gramy w Lidze Mistrzów. Nie mów, ze nie wiedziałaś.
    • Ok nie mówię. – zaśmiała się
    • To zdecydowanie musicie być. Jutro o 20 na stadionie, Rico się wami moje drogie panie zajmie.
    • Nie grasz? – zaciekawiła się Mari
    • Dostałem ostatnio czerwoną kartkę. I to przez głupotę sędziego.
    • A mówią, że to ja jestem niebezpieczna. – zaśmiała się – a teraz przepraszam, ale spieszę się.
    • To może Cię podrzucić? – zapytał Rico
    • Nie. Poradzę sobie. – powiedziała z lekkim uśmiechem i pobiegła na autobus

    Kiedy dojechała do centrum i z stamtąd ruszyła w dobrze znanym jej kierunku, po raz pierwszy nie wiedziała czy dobrze robi. Chciała zawrócić, ale nie była w stanie. Coś ją ciągnęło. Spokojnym krokiem ruszyła w jedno miejsce. Kiedy doszła do sklepu to trochę długo minęło aż do niego weszła. Żeby nie wzbudzać większego zainteresowania to wzięła butelkę wody i podeszła do kasy.
    • Przepraszam czy pracuje tu Irene Morales?
    • Nie. Kiedyś to był jej sklep, ale go sprzedała i wyprowadziła się do bogatszej dzielnicy.
    • Aha. Dziękuje za informacje – powiedziała i zostawiła pieniądze na ladzie i wyszła

    Tylko zaśmiała się cicho bo dobrze pamiętała jak Jose opowiadał, że pierwsze co, to kupi mamie dom z ogródkiem. Jak widać dotrzymał słowa. Kiedy szła w stronę centrum to zauważyła boisko na którym kiedyś grała wraz z kolegami. Obecnie również grały tam dzieciaki i cieszyły się z piłki nożnej. Niektórzy z nich przeżyją bajkę i osiągną sukces. To ona jako jedyna matka pomaga dzieciom spełniać swoje marzenia i wyrwać się z tej dzielnicy. Niestety nie każdemu się udaje. Przystanęła w parku i zobaczyła ławkę na której wyryte zostały inicjały trójki przyjaciół. Obiecali sobie, że po osiągnięciu sukcesu przyjdą tu i podpiszą się na nowo. Niestety przeznaczenie chciało czegoś innego i tak się już nigdy nie stanie. Nigdy nie będzie tak jak dawniej i Mari dobrze o tym wiedziała, chociaż nikt wcześniej jej o tym nie mówił. Była tak zapatrzona w ławkę, że nie poczuła nawet jak koło jej nogi pojawia się piłka. Tylko zaśmiała się i podała dziewczynce.
    • Dziękuje. – powiedziała
    • Proszę. – uśmiechnęła się i na nią spojrzała
    • O matko. Mogę twój autograf? – krzyknęła – jesteś moją idolką.
    • Oczywiście. – powiedziała lekko zszokowana

    I wyciągnęła z torby długopis i podpisała się dziewczynce na kartce. Tylko, że i inni przybiegli i tak o to dziewczyna nie mogła się odpędzić od dzieci. Nawet zagrała z nimi krótki meczyk, ale później postanowiła wracać do domu. Była trochę zmęczona i miała jeszcze jedną rzecz do zrobienia.

    Mari dojechała do domu dopiero po północy. Było cholernie zimno i trochę przemarzła, ale udało jej się uniknąć spotkania z Karen, która zapewne była na nią zła, że nie poszła z nią na imprezę. Na drugi dzień na szczęście nie miały żadnego treningu i dziewczyna wstała dopiero koło 11. Od razu poczuła, że boli ją głowa więc szybko zaszła do kuchni po tabletkę. Usiadła na kuchennym blacie i oparła głowę o lodówkę. Kiedy zobaczyła wychodzącego, nieznajomego chłopaka z sypialni koleżanki to tylko się lekko uśmiechnęła i mu pomachała na do widzenia. Była w szoku i to nie małym. Zaraz w kuchni pojawiła się Karen z wielkim uśmiechem.
    • Nawet język nie był mi potrzebny. – zaśmiała się – a ty wczoraj gdzie się tak włóczyłaś?
    • A byłam tu i tam. – szepnęła
    • Główka boli? Piłaś coś?
    • Nie.
    • Ale idziesz dzisiaj na mecz.
    • Yyy...
    • Idziesz, nie ma bata. – krzyknęła i ją uderzyła
    • No ok. Ale...
    • Rico po nas przyjedzie. Nic się nie martw i lepiej idź się wykąp bo śmierdzisz.
    • Ej. – krzyknęła i ją uderzyła ale zaraz powąchała ramię – nie śmierdzę. – odkrzyknęła jej i zeskoczyła z blatu

    Jednak postanowiła się wykąpać i szybko ubrała na siebie zwykłe spodnie i t-shirt. Ona nie miała takiego problemu jak Karen, która się chciała wystroić. Kiedy nie wiedziała co za ma ze sobą zrobić to usiadła wygodnie na łóżku i włączyła komputer. W końcu musiała napisać jakąś pracę bo inaczej pozostawi wszystko na ostatnią chwilę i nie będzie już wtedy czasu. A chciała w tym roku osiągnąć dobre wyniki, zwłaszcza, że uniwersytet poszedł jej na rękę. Na dodatek pisząc pracę co chwilę zaczęła kichać. I tak znienacka dostała katar, który zaczął ją denerwować. W takim o to stanie została przyłapana przez młodego Hiszpana i młodą Angielkę.
    • Wiedziałam, że to szlajanie się będzie złe. – westchnęła Karen
    • Daj spokój. Po prostu zmieniam klimat. – zaśmiała się Mari i od razu kichnęła
    • Ale na mecz drogie panie idziemy?
    • Oczywiście. Nigdy nie przegapię okazji, aby być na tym stadionie. Kiedy byłam na nim pierwszy raz to się aż zakochałam. – zaczęła mówić Karen – Dlatego wybrałam Real żeby na nim chociaż raz zagrać.
    • Tak. Masz rację, ja też zawsze o tym marzyłem i się spełniło.

    I tak o to zaczęła się rozmowa Rico z Karen, natomiast Mari siedziała z tyłu i co chwila kichała i smarkała. Jakoś nie miała wielkiej ochoty dołączać się do ich rozmowy, zwłaszcza, że nie była zbyt dobra w tych tematach. Oczywiście jak to bywa koło stadionu było pełno osób, stadion był pięknie oświetlony. Rico od razu pokazał przepustki ochroniarzowi i bez niczego weszli do budynku. Przez cały czas oczywiście kontynuowali rozmowę, aż w pewnym momencie przystanęli przy pamiątkowej tablicy. Musieli poczekać bo z przodu był mały korek. Mari jako, że była na stadionie po raz pierwszy to z wielką ciekawością przypatrywała się wszystkiemu. Dlatego kiedy odwróciła się żeby zobaczyć pamiątkową tablicę to aż zaniemówiła. W oczach od razu stanęły jej łzy i nie mogła się ruszyć. Nie reagowała na nic, nawet na wołanie Karen.
    • Ja też jak zobaczyłem tą tablicę po raz pierwszy zareagowałem tak samo. – powiedział Rico i ją szturchnął
    • Wiecie co ja muszę... iść do toalety. Dojdę do was. – szepnęła i szybko uciekła
    • Ej, Mari.. – krzyknęła Karen

    Dziewczyna tylko jak się znalazła w łazience od razu zamknęła się w kabinie. Usiadła na sedesie i schowała głowę w kolanach. Kiedy było już wszystko w porządku to poszła w stronę loży gdzie przed wejściem czekał na nią Rico. Widać było, ze jest trochę zaniepokojony.
    • Wszystko gra?
    • Tak. – uśmiechnęła się lekko
    • Jesteś gotowa wejść tam i zobaczyć na własne oczy stadion? I usłyszeć hymn? – zapytał i uważnie na nią spojrzał
    • Ej, nie traktuj mnie jak dziecko. ok.? – zaśmiała się i go lekko uderzyła
    • Nie traktuje Cię tak. Ale wiem jak widok zapiera wdech w piersiach.
    • W razie czego wiem do kogo zwrócić się o pomoc. – zaśmiała się i weszła do środka i kiedy zobaczyła to wszystko i usłyszała swoją ulubioną muzykę to aż otworzyła lekko usta.
    • A nie mówiłem. – zaśmiał się i zamknął jej buzie
    • Tu jest...
    • Nie znajdziesz określenia. A teraz chodź usiądziemy i się czegoś napijemy.
    • Ja nie piję. Zwłaszcza, że jutro mamy mecz więc i Karen nie powinna, chociaż to robi – zaśmiała się i zeszła ze schodków

    Oczywiście jak to bywa kibicowali Realowi i co chwila komentowali ich grę. Kiedy nastała przerwa to Mari tylko przeprosiła znajomych i odeszła na bok. Szybko wyciągnęła telefon i małą karteczkę trzymaną w spodniach. Wykręciła numer i nacisnęła zieloną słuchawkę.
    • Słucham?
    • Jutro o 14 w kawiarni koło miasteczka.
    • Nie mogę.
    • Nie pojadę do twojej pracy bo się boje. A chce się dowiedzieć wszystkiego nim się odważę.
    • Ok. postaram się przyjść.
    • Mogę cię prosić jeszcze o jedno...

    Mecz zakończył się wygraną królewskich i od razu dziewczyny zostały zaproszone na imprezę, ale Mari jednak nie skorzystała z okazji bo i tak czuła ogromne zmęczenie na dodatek katar zbyt bardzo jej dokuczał. Dlatego Rico jak na dobrego kolegę zaoferował swoją pomoc i ją odwiózł do mieszkania. Przez całą drogę słuchali radia i rozmawiali o tym co się da. Ani razu nie było między nimi ciszy.
    • A może wejdziesz? – zapytała kiedy stali pod budynkiem
    • Kusząca propozycja bo nie mam jakoś ochoty iść na imprezę. Ale ty powinnaś położyć się do łóżka i wyspać przed jutrzejszym meczem i się wyleczyć.
    • Daj spokój. Przecież nie zagram w podstawowym składzie. Nawet nie liczę, ze w ogóle zagram
    • Nie żartuj. Przecież nie po to Cię ściągali.
    • Ale nigdy się nie wystawia nowych zawodników. Najpierw trzeba się zgrać a dopiero później trener ocenia czy jesteś już gotowy.
    • Nie prawda.
    • Uwierz mi, że tak jest. Byłam już w dwóch świetnych drużynach i zawsze tak jest. – zaśmiała się i otworzyła drzwi od mieszkania
    • Dlaczego wybrałaś Real? Przecież grałaś na wyspach.
    • Chcesz znać prawdę? – zapytała i podała mu sok
    • Tak.
    • Po pierwsze chciałam pomóc drużynie z mojego rodzinnego miasta bo to wstyd, że odpadają co chwilę z czegoś. A z drugiej strony mam kilka spraw do załatwienia. Czas najwyższy rozliczyć się z przeszłością.
    • Czy tam na stadionie... przy tej tablicy. Widziałaś kogoś znajomego?
    • Mojego przyjaciela z dzieciństwa. Teraz zapewne grałby w pierwszej drużynie Realu i byłby najlepszy na twojej pozycji. – zaśmiała się
    • Ej – krzyknął oburzony
    • No przepraszam, ale taka prawda. Carlos był najlepszym piłkarzem tak samo jak... – powiedziała i spuściła głowę
    • Dlaczego mam wrażenie, że twoja przeszłość nie jest miłym wspomnieniem. – szepnął i do niej podszedł
    • Bo nie była. Straciłam dwóch najlepszych przyjaciół. Jeden nie żyje a drugi... żyje własnym życiem. Już nie ma tej trójki zwariowanych dzieciaków, którzy kochali piłkę nożną.
    • Dlatego wróciłaś. Chcesz spotkać się z przyjacielem.
    • Tak. Chociaż jak przyjeżdżałam tu to miałam taki zamiar. Wiesz odwiedzić jego, jego mamę, która traktowała mnie jak własną córkę i co najważniejsze rodzinę Carlosa. Chyba jestem im coś winna. A teraz nie wiem jak mam to zrobić. Dowiedziałam się, że muszę pomóc Jose. On mnie potrzebuje tak jak ja go kiedyś.
    • Najpierw radziłbym Ci iść na grób przyjaciela, później rodziny. I lepiej jest najpierw do nich zadzwonić, upewnić się czy mieszkają nadal w Madrycie. A co do Jose to zazdroszczę mu... tez bym chciał mieć taką przyjaciółkę, która chce spłacić dług. I mogę Ci pomóc w każdej chwili.
    • Dzięki, ale uwierz mi, ze nie chciałbyś być na jego miejscu. Nie ma czego zazdrościć. Nawet takiej przyjaciółki jak ja bo nie o taką przyjaźń nam chodziło. – westchnęła
    • Uwierz mi, że przyjaźnie pozostają na całe życie i zawsze takich się zazdrości. Zwłaszcza jeśli ma się taką przyjaciółkę jak Ty.
    • Słucham? – zapytała i na niego uważnie spojrzała
    • Jesteś dziewczyną, ładną w dodatku kochająca piłkę nożną. Czego można chcieć więcej?
    • Uwierz mi, że można. – powiedziała i ziewnęła – przepraszam.
    • Nie no to ja przepraszam. Siedzę tu i Cię zamęczam paplaniną a jutro wielki mecz.
    • E tam.
    • Nie e tam tylko musisz być wypoczęta. Wpadniemy z chłopakami, aby was oblukać. – zaśmiał się
    • Jesteście niemożliwi razem z Karen – rzuciła z szerokim uśmiechem – Ale szczerze... lubię cię i dzięki za rozmowę. – powiedziała i dała mu buziaka w policzek
    • Cieszę się, że na coś się przydałem. I uwierz w siebie mała. – rzucił i puścił jej oczko zarazem wychodząc z mieszkania.

    Dziewczyna tylko się zaśmiała i poszła od razu pod prysznic. Kiedy położyła głowę na poduszce momentalnie usnęła.

    Pierwszy mecz w barwach Realu. Dziewczyny były już w ośrodku i przygotowywały się na pojedynek. Natomiast Mari siedziała w kawiarni na przeciwko i rozmawiała z Josephine. Starała się jakoś trzymać chociaż to nie było łatwe. Z drugiej strony wiedziała jak bardzo to wszystko przeżywa dziewczyna i chciała pomóc. Przynajmniej w jakimś stopniu. Chociaż nie wiedziała za bardzo jak ma dokonać cudu bo znała bardzo dobrze Jose i wiedziała, że jego największa wadą jest upór, którego nikt nie był w stanie zmniejszyć.
    • Jose co tydzień jeździ na wasze stare śmieci. Tam możesz go spotkać jutro o 16.
    • Już jutro? – szepnęła
    • Wiem, że to może być wcześnie. Ale wtedy będzie jak najlepiej.
    • Rozumiem. A teraz muszę iść na mecz.
    • Powodzenia. A i będziesz mieć dzisiaj gościa na trybunach. – powiedziała z uśmiechem
    • Dzięki. – odwzajemniła gest i wyszła z pomieszczenia

    Nawet nie zauważyła, że za nią idą panowie, którzy widzieli całe spotkanie z panią doktor. Tylko spojrzeli po sobie i poszli zająć miejsca. Chcieli się dzisiaj zabawić, zwłaszcza, że polubili panie i musieli oblukac jakie są na boisku.
    • Ale nie będę się nudzić?
    • Boże Casillas zrzędzisz jak moja matka, kiedy miała okres. Wyluzuj! – krzyknął oburzony Ramos
    • Ej dajcie sobie spokój ok? – zapytał Rico i usiadł na krzesełku

    Oczywiście było tak jak mówiła Mari, czyli nie wybiegła w podstawowym składzie i tylko siedziała na ławce rezerwowych. Natomiast Karen znalazła miejsce i nawet dobrze sobie radziła. Ale nie ma się co dziwić w końcu została po to ściągnięta i na dodatek przestawiona na pozycje napastnika. Zawsze zastanawiała się czy dobre zrobiła idąc na obrońcę ale jednak do tej pory nie przekwalifikowała się na inną pozycję. Minęła pierwsza połowa i dopiero jak przyszła druga to trener w pewnym momencie podszedł do ławki i kazał się rozgrzać Mari. Dziewczyna tylko wstała i zrobiła podstawowe ćwiczenia. Kiedy była już gotowa to weszła na boisko. Zrobiła swój zwyczaj, czyli dmuchnęła w dłonie ułożone w pieści i stanęła na swojej pozycji. Wiedziała, że nikt nie chodzi na mecze kobiet, dlatego od razu zauważyła nowych kolegów zajadających popcorn i tą jedyną osobę, której właśnie oczekiwała. Uśmiechnęła się lekko do siebie i od razu przywitała z piłką. Chociaż nie grała od początku to jednak dawała z siebie wszystko i wyszła na gwiazdę spotkania. Na dodatek dostała żółtą kartkę za faul, którego nie było. A raczej był, ale nie zamierzony. Przeprosiła przeciwniczkę i uśmiechnęła się do Karen. Kiedy do końca pozostało zaledwie kilka minut, Mari podeszła blisko bramki i strzeliła swoją pierwszą bramkę w barwach Realu. Wszystkie dziewczyny się na nią rzuciły bo gdyby nie ten gol, byłby remis i kolejne punkty przeszły by koło nosa. Sędzia po raz ostatni zagwizdał i było już wiadome... Real powraca do gry. Mari tylko podała dłoń przeciwniczkom i poszła w stronę barierek.
    • Dzień dobry.
    • Aleś wyrosła kochana. Gdybym Cię spotkała na mieście to nawet bym Cię nie poznała.
    • Przesadza pani. Nadal jestem tą Mari. – powiedziała z uśmiechem
    • A czy ta Mari ma ochotę na ciasteczka mojej roboty?
    • Oczywiście. Ale muszę się przebrać.
    • No to ja tu sobie poczekam. Powspominamy stare czasy. – powiedziała z uśmiechem
    • Dobrze. Zaraz będę. – rzuciła i już jej nie było

    Kiedy była gotowa to tylko podeszła do mamy Jose, bo to właśnie o spotkanie z nią prosiła Josephine. Chciała porozmawiać z tą przesympatyczną kobietą i dowiedzieć się jeszcze więcej. W końcu straciła kilka lat i to bardzo ciekawych. Chciała się dowiedzieć dlaczego wszyscy przed nią wszystko zataili. Dlaczego nie chcieli, aby ona pomogła chłopakowi już o wiele wcześniej. Przez całą drogę szły i rozmawiały na różne tematy, a najbardziej wspominały okres dzieciństwa. Mari nawet nie wiedziała, że Karen wraz z chłopakami chcieli iść oblewać ich zwycięstwo. Jednak tylko Rico ją rozumiał i jakimś sposobem udało mu się ja wytłumaczyć. Bo chociaż nie znał za dobrze dziewczyny to bardzo ja polubił i chciał jej pomóc. Ale czekał na ten odpowiedni moment... zwłaszcza, że miał jakieś dziwne wrażenie, że dziewczyna nie mówi mu całej prawdy.

    Na drugi dzień dziewczyna wstała cała zakatarzona i z gorączką. Nie uśmiechało jej się to wszystko, zwłaszcza, że to był jedyny termin kiedy mogła spotkać się z Jose. Dlatego wstała z łóżka i poszła do sklepu po potrzebne jej produkty do wyzdrowienia. Chociaż kiedy wróciła do domu to spotkała w nim Karen wraz z Rico. Trochę się tym zdziwiła, ale bez słowa przysiadła do nich do stołu.
    • Nie za dobrze wyglądasz. Powinnaś leżeć w łóżku
    • Wiem, ale nie mogę dzisiaj. Dopiero później jak wrócę.
    • Nie ma żadne później. Musisz o siebie dbać. – powiedziała Karen
    • Ja wiem, ale to na prawdę ważne. Powiem wam kiedy indziej o co chodzi bo nie mogę teraz. – powiedziała i spojrzała na każdego z osobna
    • Ja rozumiem. – powiedział z uśmiechem Rico
    • Ale ja nie. Masz dziewczyno tyle tajemnic i się nie chcesz z żadną podzielić. – rzuciła oburzona
    • Obiecuje, ze ci wszystko powiem. A teraz pora na mnie i trzymajcie kciuki żeby wszystko się udało. To moja jedyna szansa. – powiedziała z lekkim uśmiechem

    Kiedy wyszła z domu to założyła na siebie okulary i poprawiła bardziej czapkę. Miała szczęście, że autobus akurat jechał więc nie musiała czekać. Stanęła sobie na samym końcu i przyglądała ulicą. Kompletnie nie wiedziała co zrobi jak zobaczy Jose. Po wczorajszej rozmowie z Josephine oraz z jego mamą nie za dużo jej dało. Kiedy na ekranie pojawiła się nazwa jej przystanku, chwilę się zawahała, ale wysiadła zdecydowanie z autobusu. W końcu trzeba być odważnym. W oddali widziała swoje stare podwórko gdzie zawsze grała w piłkę z chłopakami i pełno ludzi. No tak dzisiaj niedziela, więc zapewne odbywał się mecz miejscowej drużyny. Ludzie, którzy starali się pomóc biedniejszym dzieciom zawsze organizowali takie mecze, aby czymś je zainteresować. W końcu nigdy nie wiadomo kto może przyjść. Tak było z Mari, którą właśnie na tym boisku znaleźli. Spokojnym krokiem podeszła bliżej gdzie zauważyła swojego przyjaciela, który wpatrywał się w boisko. W jej oczach pojawiły się łzy, ale nie chciały one wyjść na zewnątrz. Nigdy nie płakała publicznie. Nawet można rzec, że nigdy nie płakała. Nie lubiła okazywać uczuć, była w tym dość ostrożna. I nawet niektórzy uważali ją za zimną osobę, ale ona po prostu już taka była. Wszystko to co wydarzyło się w przeszłości do tego ją zmusiły. Już i tak sporo w życiu się napłakała. Głęboko wciągnęła powietrze i podeszła do Jose. Stanęła koło niego i spojrzała na boisko. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, który tak na prawdę ją zdradzał za każdym razem. Bo tylko ona się tak uśmiechała ze wszystkich dziewczyn, które on poznał. Sam się do siebie uśmiechnął i zaraz usłyszał.
    • Wiedziałam, ze mnie poznasz.
    • Trochę się zmieniłaś, ale nie aż tak bardzo.
    • Natomiast Ty bardzo. Zrobiłeś się przystojniejszy.
    • A ty w ogóle. Na tych wyspach chyba źle ci było. – powiedział z uśmiechem – w lewą stronę.
    • Gdybyś nie był taki uparty to mógłbyś im pokazać jak to się robi. Są w tym samym wieku w którym ty osiągałeś najlepsze sukcesy. – powiedziała po chwili
    • Nie, nie widzisz? Moje nogi przykute są do tego.
    • Jose.. wiem o wszystkim. Wiem, że to moja wina. Ale ty możesz chodzić. Możesz porzucić wózek i zacząć normalnie funkcjonować. Wystarczy tylko to, że pójdziesz do lekarza. Dla ciebie jest szansa. – powiedziała i kucnęła na przeciw niego
    • I co mi to da? Wolę nie robić sobie nadziei.. zwłaszcza, że po tym mogę mieć astmę bądź inne cholerstwo. Dla piłkarza to śmierć na miejscu.
    • Tak myślisz? – zapytała i wstała – ej mogę z wami zagrać? – krzyknęła w stronę chłopaków
    • Dziewczyny nie umieją grać. – powiedział jeden ze śmiechem
    • Udowodnić Ci, ze potrafią grać lepiej od was? – zapytała zaczepnie.
    • No ok. zagram przeciwko tobie, mała. Tylko wybierz sobie jakąś pozycję.
    • Ok. boczny obrońca jest wolny? – zapytała – bo to moja najlepsza pozycja.
    • Wolny. To zaczynamy zabawę. – zaśmiał się wysoki brunet i podał jej piłkę.

    Dziewczyna tylko ściągnęła okulary i zaczęła grać. Chciała poczuć się jak za dawnych czasów. Chłopak, który na samym początku nie chciał wierzyć jej, że umie grać teraz tylko starał się w jakiś sposób ja przechytrzyć. Jednak ta za dobrze znała te zagrania. W końcu miała dobrych nauczycieli, a jeden właśnie się znajdował na tym boisku i wpatrywał w to jak oni grają.
    • I jak teraz mam zagrać? – krzyknęła w jego stronę
    • Dobrze wiesz jak. – odpowiedział jej i się lekko uśmiechnął

    Kiedy zakończyli to przyznali Mari rację i kiedy ona ściągnęła czapkę, aby poprawić włosy to tylko się zaśmiali. Dobrze wiedzieli kim ona jest, w końcu co chwilę pokazywała się w gazetach. A na dodatek była idolką dla większości osób z tej dzielnicy. Tak samo jak Jose, którego wszyscy znali. Po tym wszystkim ruszyli w stronę bardzo dobrze im znaną gdzie mogli porozmawiać na wszystkie tematy. W końcu nie widzieli się trochę i musieli w jakiś stopniu nadrobić zaległości. Przystanęli przy ich ławce i od razu dziewczynie zrobiło się smutno.
    • On również cieszy się z twojego szczęścia.
    • Ale to nie ja miałam osiągać sukcesy, tylko wy. – powiedziała zachrypniętym głosem
    • Nie. My wszyscy mieliśmy osiągnąć sukces. Ale zawsze tak jest, że udaje się to nielicznym.
    • Widziałam w gablocie zdjęcie Carlosa. Po raz pierwszy byłam na stadionie Realu.
    • Wiem, że robi wrażenie. Ale tak musiało być i to nie jest twoja wina Mari.
    • Ale gdyby nie...
    • Ciii... nic nie zmienisz. Jedynie możesz tak potoczyć swoja karierę żeby być najlepszą. Chociaż dużo ci nie brakuje.
    • Miałam dobrego nauczyciela. – szepnęła i spojrzała mu prosto w oczy
    • Znasz mnie.
    • Znam, ale ty też znasz mnie. Ja się nie zmieniłam i dlatego będę Cię namawiać.
    • A co będzie jeśli się zgodzę? Jeśli pójdę do tego lekarza i zacznę chodzić?
    • Wtedy ostry trening i wrócisz do piłki. Wrócisz do tego co najbardziej kochasz. Zwłaszcza, ze Josephine ma Ci coś ważnego do powiedzenia. – powiedziała z uśmiechem
    • A skąd Ty?
    • Ktoś musiał mnie o wszystkim powiadomić i zbadać. – zaśmiała się – bardzo miła dziewczyna.
    • Cieszę się, a ty masz kogoś?
    • Nie. Skupiam się na studiach i na karierze.
    • Minęło już sporo czasu i nie każdy jest taki.
    • Wiem, ale nie ma żadnego który byłby w moim guście. – powiedziała z uśmiechem i kichnęła
    • Chyba zdrówko nie dopisuje.
    • Zawsze o tej porze jestem przeziębiona. Taki to już mój urok, zwłaszcza, ze ostatnie lata spędziłam w deszczowym Londynie i Liverpoolu. A teraz codziennie słońce.
    • Oj nie marudź tylko rusz swoje cztery zgrabne literki i idziemy do mnie. Josephine robi wyśmienite obiady.
    • Nie wiem. Nie chce się narzucać i chyba pora żebym pojechała do siebie, bo moja koleżanka z drużyny może tego nie przeżyć. Cholernie się boją wraz z Rico o moje zdrowie.
    • Z Rico?
    • To mój kolega. Też jest piłkarzem i można powiedzieć, że mi trochę pomógł. – zaśmiała się – nie chciałam się z wszystkimi spotykać teraz.
    • To chyba będę musiał mu podziękować moja przyjaciółko. – powiedział i poklepał ją po dłoni. – Cieszę się, że przyszłaś. Brakowało mi ciebie a zwłaszcza rozmowy z Tobą.
    • Mi też. A teraz leć do domu a ja mam nadzieje, że nie zrobią jakiejś imprezy. Ja nie wiem co się dzieje z tymi piłkarzami. Oni tylko się bawią. – zaśmiała się i dała mu buziaka w policzek – mam twój numer więc zadzwonię. Może wpadniesz na trening?
    • Zastanowię się... nad wszystkim.

    Mari się tylko do niego uśmiechnęła i odeszła szybkim krokiem w stronę przystanku autobusowego. Czuła w kościach, że trochę pocierpi. I miała na prawdę nadzieję, że Karen nie wymyśliła czegoś głupiego bo teraz pragnęła tylko o łóżku i ciepłej herbatce.

     Jednak choroba Mari nie była taka zła. Tylko najdłużej smarkała, ale to mały szczegół. Zwłaszcza, że teraz miała przy sobie przyjaciela, który o nią dbał tak samo jak Karen i Rico. Teraz dziewczyna nie miała zbyt wiele wolnego czasu bo zaczęły mocniej trenować i na dodatek musiała pisać prace na studia, aby zaliczyć rok. Nawet raz zamknęła się w swoim pokoju na klucz i pisała od rana do wieczora. Nikogo nie wpuszczała i tak o to udało jej się napisać jedną prace i od razu ją przesłała do swojej nauczycielki. Pozostały jej jeszcze tylko 4 prace i będzie miała święty spokój. Bo pisemne przewidywane są dopiero na lipiec. Na dodatek Jose dopiero po miesiącu odważył się iść do lekarza i to tylko i wyłącznie z Mari. Nie chciał żeby Josephine widziała go w takim stanie bo i tak już dużo wycierpiała. Zwłaszcza, że teraz była w błogosławionym stanie i nie chciał jej narażać na jakiekolwiek stresy. Jak się okazało tak źle nie było, a lekarz uświadomił chłopaka we wszystkim i spokojnie mu wyjaśnił, że mając nawet astmę można spokojnie trenować. Dlatego Jose teraz bardzo dobrze się przykładał do rehabilitacji i codziennie pływał na basenie. Mari wspierała go w każdej wolnej chwili i nawet razem z nim się wybierała na spacery, bo pływać to chłopak miał duży basen w ogrodzie.
    Dzisiaj właśnie był dzień, który był wolny od wszystkich zajęć i w końcu dziewczyna znalazła wolną chwilkę na spacer z Rico, który codziennie ją na niego namawiał. Było jej trochę szkoda, że tak go potraktowała. Ale on wszystko rozumiał i był bardzo cierpliwy. Aby wynagrodzić mu wszystkie nie spędzone razem chwile zaprosiła go na lody, które sama kupiła. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że przez cały czas się ze sobą wygłupiali. I tak o to te lody były trochę roztopione. A że Mari miała wyjątkowo dobry humor to tylko się z niego śmiała jak widziała go brudnego.
    • Matko jedyna ty jesz lody gorzej niż dzieci. – zaśmiała się
    • Ej nie czepiaj się mnie gówniaro. To nie jest prawda!
    • No nie brudasku. Chodź no tu bo przecież nie będę z Tobą szła przez miasto.
    • Nie pasuje coś Ci? – zapytał i na nią spojrzał
    • Oj nie obrażaj się na mnie. Ja tylko mówię prawdę. – powiedziała i pokazała mu lusterko – widzisz. Daj wytrę ci. – zaśmiała się i od razu zabrała się za wycieranie brudnego Hiszpana – teraz lepiej i mogę się z tobą dalej pokazywać.
    • Ciekawe co zrobisz jak Ty będziesz brudna hę? – zapytał cwaniacko
    • Ja tam jestem grzeczną dziewczynką i wyrosłam już z tego.
    • Tak? – zapytał i niespodziewanie ją popchnął
    • Aaa.. – krzyknęła i wylądowała w fontannie – zabiję, ukatrupię i w ogóle zrobię wszystko co trzeba. – zaczęła krzyczeć.
    • No daj spokój, przecież mówiłaś, ze gorąco jest. – zaśmiał się
    • A może byś mi tak pomógł co? – krzyknęła na niego i kiedy stała koło niego to tylko go mocno uderzyła w głowę
    • Ej za co? – zaśmiał się
    • Cóż tu mamy? Kąpanie się w miejskiej fontannie? Wiecie, ze to grozi karze?
    • Eee... – rzucił tylko tyle Rico
    • Proszę o to mandat i radzę go zapłacić i lepiej niech państwo już sobie pójdą. – powiedział policjant i odszedł
    • Proszę. Masz go zapłacić do jutra.
    • Ile?! 300 euro!!
    • Coś nie tak kochaniutki? – zapytała i zmarszczyła nos
    • Oczywiście, że nie. – powiedział i ją objął – ale może się podzielimy po połowie?
    • Debil – rzuciła i go uderzyła w bok

    Jednak żeby dziewczyna nie zachorowała to poszli do niego do mieszkania bo mieli najbliżej. Tam od razu dostała klubowe dresy i szybko się w nie ubrała. Było jej masakrycznie zimno i dopiero się rozgrzała jak dostała ciepłą herbatę. I tak nie mieli nic do roboty dlatego zabrali się za oglądanie jakiegoś filmu, który i tak był nudny więc obydwoje usnęli na kanapie. Tak przespali się do rana i obudzili ich dopiero szanowni rodzice Rico. Widać było, że są strasznie zdziwieni.
    • Może nie będziemy im przeszkadzać? – zapytał pan Rico
    • Co?!
    • Fran... – szepnęła kiedy się obudziła
    • Mama? Tata? – zapytał i od razu wstał z kanapy
    • Część synu. Dzień dobry.
    • Dzień dobry. – powiedziała z uśmiechem Mari – to może ja nie będę przeszkadzać i pojadę do siebie.
    • Ależ nie musisz.
    • Jednak wolę i tak muszę uciekać na trening. Pa do zobaczenia w miasteczku. – powiedziała z uśmiechem i dała mu buziaka w policzek – miło było państwa poznać i proszę sobie nie wyobrażać czegoś. My jesteśmy tylko przyjaciółmi. – zaśmiała się i wyszła
    • Mari ma rację. Ale co wy tu robicie? – zapytał i złapał się za głowę
    • Przyjechaliśmy w odwiedziny, ale jak widać ty się masz tu całkiem dobrze. – zauważyła z uśmiechem pani Rico
    • Tu do niczego nie zaszło.
    • Wyluzuj synku. Jesteś dorosły a ona i tak już nam dobitnie powiedziała wszystko.


    Mari kiedy wyszła z budynku to tylko się szczerze zaśmiała i wsiadła do autobusu. Tylko, że nie zauważyła jednej rzeczy. A mianowicie tego, że na sobie miała nadal dres klubowy Rico, który był na nią za duży. Dopiero wtedy wiedziała dlaczego ludzie się trochę dziwnie na nią patrzą. Dlatego jak najszybciej wysiadła z autobusu i wsiadła do taksówki. Tam już spokojnie mogła dojechać do mieszkania gdzie od razu została przywitana przez Karen i Ramosa, który aż zagwizdał jak ją zobaczył.
    • No co? Miałam przez niego kąpiel w...
    • Fontannie. Wiemy bo jesteście w gazetach. – zaśmiała się Karen
    • No to fajnie. A napisali ile to ma zapłacić Rico za ten głupi wybryk? – zapytała z uśmiechem
    • A nie. A ile ma zapłacić? – zapytał Sergio z szelmowskim uśmiechem
    • 300 euro. I żmija chciała po połowie. – powiedziała oburzona
    • Dobra zbieraj się na trening. A i dzwonił do ciebie Jose. Mogłabyś go chociaż raz zaprosić i przedstawić. Bo pomyślę, że coś ukrywasz.
    • Ok zapytam się go. A i kiedy gramy mecz w Lidze Mistrzów?
    • Pojutrze. Moi rodzice chcą przyjechać.
    • To fajnie. – powiedziała z uśmiechem
    • Jak dla kogo. Ja wolę ich na odległość.
    • Wariatka. A teraz możemy iść. – powiedziała i poprawiła torbę na ramieniu

    Tak więc we trójkę pojechali na trening. Tam oczywiście panowie zaczęli się śmiać z Rico, bo Ramos nie potrafił się opanować i musiał wszystkim rozpowiedzieć o mandacie. I na dodatek o wizycie rodziców. I gdyby nie Raul to by wszyscy śmiali się z niego nadal, ale kapitan od razu ich przymknął.
    Jednak kiedy na trening zbierały się dziewczyny bo dopiero miały mieć boisko to jako ostatnia wyszła Mari. Rozejrzała się po pomieszczeniu i kiedy była pewna, że nikogo nie ma to wyciągnęła potrzebne jej rzeczy i szybko wciągnęła i trochę się zakrztusiła bo usłyszała kroki. Najszybciej jak można schowała wszystko do torby i uśmiechnęła się do Karen.
    • A teraz potrenujemy. W końcu musimy zdobyć gole. – zaśmiała się
    • Jasne. – rzuciła i również się do niej uśmiechnęła

    Przez cały trening miały dużo ćwiczeń z piłką i nie tylko. Dopiero kiedy zeszły z boiska to czuły zmęczenie, które je ogrania. Mari szybko się przebrała i chciała już wracać do domu zwłaszcza, że musiała napisać kolejną pracę i spotkać się z Jose.
    • Karen idziesz już?
    • Nie obiecałam coś Sergio.
    • Aha. No to do zobaczenia w domu. – powiedziała z uśmiechem – hej dziewczyny.

    Kiedy wyszła to od razu założyła na nos okulary i zabrała się z Casillasem bo akurat jechał w stronę miasta. Kiedy zobaczyła Jose idącego w jej kierunku to zapiszczała jak nastolatka i go mocno przytuliła. Była szczęśliwa, tak samo jak on.
    • I mam jeszcze jedną dla ciebie niespodziankę.
    • Tak jaką? – zapytała
    • To, że przyjdziemy na mecz to wiesz. Ale chcielibyśmy wraz z Josephine żebyś była chrzestną naszego dziecka.
    • Żartujesz?
    • Wiem, że ono się jeszcze nie urodziło i trochę minie, ale... wolę już wszystko mieć zaplanowane
    • Jasne. Jezu ale się cieszę. Dzisiaj jest dzień szczególny dla mnie? – zaśmiała się
    • A co Ty masz tak czerwone oczy?
    • Pyli... zawsze tak mam. – westchnęła
    • Oj to chodź na loda. – powiedział i objął ją ramieniem

    Natomiast Karen czekała aż szanowni panowie wyjdą z szatni bo oni jak to zawsze ostatni i kiedy ich zobaczyła to od razu na nich naskoczyła. I dopiero wyjaśniła o co jej chodzi. Ale ona ma tak zawsze jak musi czekać dość długo.

    Pierwszy mecz Ligi Mistrzów w których miały grać dziewczyny. Nie czuły jakiejś presji bo były już do takich meczów przygotowane. Ale jednak grać u siebie to nie to samo co grać na wyjeździe. W domu ma się swoich kibiców i zazwyczaj dba się o dobry wynik. Mari przez cały czas chodziła i słuchała muzyki, natomiast Karen rozmawiała z wszystkimi. Obydwie wiedziały, że zagrają w podstawowym składzie. Więc były z tego faktu zadowolone bo w końcu mogły pokazać wszystkim na co je stać. Kiedy wyszły na murawę to zobaczyły o wiele więcej kibiców niż normalnie. Trudno było nawet wyszukać wśród tłumu swoich przyjaciół. dziewczyny przywitały się z przeciwniczkami i sędziami. Teraz były gotowe na to, aby powalczyć o kolejne punkty. Mecz w końcu się zaczął.
    Mari biegała to w jedną stronę to w drugą. Gdyby nie ona to byłoby już sporo bramek a tak to jakoś obrona wyglądała. Na dodatek zarobiła kolejną żółtą kartkę. Więc tylko się zaśmiała pod nosem i pobiegła dalej. Przerwa na której nadal było 0-0. Dziewczyny w szatni dostały niezły opiernicz od trenera i dlatego po przerwie grały zdecydowanie lepiej. Jako pierwszego gola zdobyła Mari i tak posypały się bramki. Dziewczyna miała dzisiaj świetny dzień i dlatego zdobyła pod koniec jeszcze jedną bramkę i sędzia zagwizdał po raz ostatni. Dziewczyny były w dobrych humorach bo u siebie zdobyły 3 bramki, druga bramkę zdobyła Karen przy błędzie bramkarki. Teraz mogły świętować dobrą zaliczkę.
    Mari od razu podbiegła do swoich znajomych i przedstawiła reszcie Jose wraz z Josephine. Oczywiście została pochwalona przez Jose jak i Sergio za wślizg. Ale tak zawsze jest jak obrońcy zejdą się do kupy.
    • Josephine mogę z Tobą porozmawiać? Na osobności. – powiedziała z uśmiechem Mari
    • Jasne – odwzajemniła gest

    Dziewczyny odeszły na bok, a reszta pogrążyła się w rozmowie. Jednak dwie osoby nie były skłonne do jakichkolwiek dłuższych rozmów bo przez cały czas przyglądały się rozgrywanej akcji przed nimi.
    Kiedy dziewczyny były już gotowe do wyjścia to postanowili iść na imprezę. Tym razem zabawa była przednia, ale Mari i tak poszła usiąść na dwór. Zaraz do niej dołączył Fran z wielkim uśmiechem i kubkiem napoju.
    • Za niedługo to nas nie będą zapraszać na imprezy za to siedzenie na dworze. – zaśmiała się Mari
    • E tam mnie jeszcze jakoś Sergio zaprasza a dość dużo imprez było.
    • Jak tam twoi rodzice? I cieszę się, ze zapłaciłeś mandat. – powiedziała i wystawiła mu język
    • Musiałem bo mi kazałaś. A rodzice byli i się zmyli. Mama narobiła synkowi obiadków i teraz mogę spokojnie sobie mieszkać.
    • Też bym tak chciała. A nie, muszę się stołować na mieście bo Karen jak na złość nic nie ma w lodówce a ja gotować nie umiem. – jęknęła
    • To trzeba było tak od razu. Zapraszam do siebie jutro na pyszne jedzonko. Nie zdradzę nazwy bo to niespodzianka.
    • A dobrze. Skorzystam z okazji. – zaśmiała się – i jak tam twój magiczny zegarek co wskazuje?
    • Że powinniśmy iść. – powiedział
    • A może zostaniemy hę? Ja już miałam kąpiel to może teraz Ty? – zapytała i szybko odbiegła od niego i tym razem to zraszacze trochę zmoczyły Rico
    • Osz ty!! – krzyknął i zaraz do niej podbiegł

    Bawili się jak małe dzieci, kiedy pada. Przez cały czas się śmiali i lądowali na trawie. Nawet nie zauważyli kiedy wyszła wkurzona Karen. Teraz nic się dla nich nie liczyło.
    Na drugi dzień oczywiście miały lekki trening na siłowni gdzie spotkały kilku piłkarzy Realu. Po treningu Mari od razu pojechała w stronę domu Jose. Chciała się mu pochwalić, że w kolejnym meczu tez zagra. A także miała z nim jechać do lekarza. Tym razem musieli odwiedzić szpital z czego nie była zbyt zadowolona Mari bo ona zdecydowanie nie nawidziła tych budynków. Tylko głęboko odetchnęła i poszła pod gabinet.
    • Wskazuje na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku. – powiedział doktor z uśmiechem
    • Czyli Jose będzie mógł wrócić do piłki? – zapytała dziewczyna
    • Tak, ale jeśli będzie przechodził specjalny trening.
    • Czyli?
    • Oczywiście musi wzmocnić mięśnie i poprawić kondycję. Do przyszłego sezonu może się wyrobić.
    • Widzisz. – zaśmiała się
    • Tylko, że jest jedna sprawa.
    • Jaka? – zapytał do tej pory cichy Jose
    • Muszę to stwierdzić, ale nie może pani już pomagać.
    • Słucham?
    • Znaczy się może pani nadal go wspierać, ale teraz raczej przydałaby się jakaś osoba z otoczenia. Widzi pani kobiety mają zupełni inny trening niż mężczyźni. Jeżeli byłaby taka możliwość to najlepiej gdyby pan Jose trenował z jakimś trenerem z klubu. Albo...
    • Rozumiem. – powiedziała Mari i spojrzała w podłogę
    • Niech się pani nie obraża.
    • Nie, nie. Nic się nie stało.
    • Tak więc widzimy się na następnej wizycie. Do widzenia państwu.
    • Do widzenia. – powiedzieli razem i wyszli z sali
    • Dupek, przecież wiadomo, że Ty jesteś inna niż inne dziewczyny. Nie przejmuj się nim.
    • Ale on, Jose ma rację. Nie jestem w stanie Ci dalej pomóc... – powiedziała cicho
    • Co ty bredzisz.
    • Mówię prawdę... załatwię Ci kogoś kto Ci pomoże wrócić. – powiedziała po chwili
    • Daj spokój. A i zapomniałbym, Josephine kazała mi Ci to przekazać.
    • Dzięki. Ratujesz mi życie. – zaśmiała się – a teraz uciekam na obiad. Nie obrazisz się jak Cię zostawię?
    • No jasne, że nie. Bo i tak miałem iść z Josephine. Leć już stąd bo dłużej nie wytrzymasz. – powiedział i ją popchnął
    • Dzięki. – powiedziała i szybkim krokiem skierowała się w stronę wyjścia

    Oczywiście do domu Rico trafiła punktualnie i od razu czuła piękne zapachy. Pod wpływem tego w jej brzuchu rozpędziło się stado głodnych wilków. Zjadła to co miała na talerzu w zastraszającym tempie i pochwaliła chłopaka.
    • Może dokładkę?
    • Nie, nie mam już sił. A jak zjem więcej będę gruba i będę musiała biegać dodatkowe kółka.
    • Trochę ruchu nigdy nie zaszkodzi.
    • Mi może. – zaśmiała się – a teraz jak zaspokoiłam swój głód to mogę wracać do siebie bo i tak mam do napisania pracę.
    • Jeszcze ich nie napisałaś?
    • Zostały mi tylko dwie. Tak się ostatnio spięłam, że napisałam dwie. Tylko pozostały mi te najtrudniejsze i będę miała wszystko z głowy i spokojnie mogę sobie trenować i grać w meczach.
    • Że ty masz na to wszystko siłę. Ja to bym od razu odpadł na starcie.
    • Trzeba jakoś sobie radzić. Nie będę do końca życia grać w piłkę, a i kobiety nie zarabiają tyle ile wy – faceci.
    • No nie przesadzaj już tak. A kiedy masz pisemne?
    • W lipcu, ale to spokojnie będzie po sezonie. Wtedy sobie przeznaczę cały czas na naukę. Jak na razie piłka i prace.
    • Wypalisz się w pewnym momencie.
    • Nie wypalę... mam wyśmienity sposób na to wszystko. – zaśmiała się – a teraz uciekam bo nie zdarzę jeszcze jednego miejsca odwiedzić i co wtedy będzie?
    • A jakiego?
    • A co Ty dzisiaj taki ciekawski jesteś hę? – zapytała i uważnie na niego spojrzała
    • Po prostu ciekawi mnie co robisz. Masz bardzo bujne życie kiedy nie jesteśmy razem. – zaśmiał się
    • Bo pomyślę, że stajesz się zazdrosny o Jose. A teraz daj mordę i idę. – rzuciła i pocałowała go w policzek i zniknęła na korytarzu

    Kolejny słoneczny dzień, który budzi wszystkich mieszkających w stolicy Hiszpanii do życia. Mari nie miała wielkiej ochoty wstawać, ale musiała bo dzisiaj znowu grały mecz, tym razem ligowy. Zwlokła się z łóżka i wzięła za sobą ciuchy. Musiała iść pod prysznic, bo inaczej by się nie dobudziła.
    Kiedy weszła do kuchni to już czekała na nią Karen z kubkiem kawy. O dziwo angielka była już ubrana i gotowa do wyjścia.
    • A co ty dzisiaj tak wcześnie?
    • Bo się umówiłam.
    • Aaa... co ty dzisiaj taka tajemnicza? – zapytała i uważnie na nią spojrzała
    • Nie mogę być? Ty jesteś to i ja zaczynam. – powiedziała i wystawiła jej język
    • No ok. leć do tego Romea. – zaśmiała się i napiła napoju

    Jednak kiedy została sama w domu nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Dlatego usiadła przed laptopem i zaczęła pisać jedną pracę i dopiero skończyła ją pod wieczór i zorientowała się, że ma niecałą godzinę na to, aby dostać się na stadion. Wiedziała, że nie może się spóźnić, dlatego zebrała wszystko do torby i wybiegła z domu wsiadając do taksówki. Jakimś cudem udało jej się zdążyć, tylko, że miała krótszą rozgrzewkę. Ale nadrobiła to biegiem na stadion i do szatni. Kiedy dziewczyny przygotowywały się na wyjście na murawę to Mari została jeszcze chwilkę i wcześniej się rozglądając sięgnęła do torby. Jednak nie było tam tego czego szukała. W jej oczach po raz pierwszy pojawił się strach i zaraz musiała wyjść z szatni na boisko.
    Na samym początku meczu wszystko grało. Dziewczyny dobrze sobie radziły i widać było, że są obecnie na fazie wygrywania. Jednak po przerwie postawa Mari się diametralnie zmieniła. Co chwilę zatrzymywała się na krótki odpoczynek i unikała piłki. Już wcześniej można było zauważyć, że nie gra tak jak przyzwyczaiła kibiców. W pewnym momencie jednak poczuła zawirowania w głowie i upadła na murawę.
    Zaraz koło niej pojawili się lekarze klubowi i inne zawodniczki. Nikt nie wiedział co się dzieje bo w końcu dziewczyna stała spokojnie i nie miała przy sobie piłki ani nikt inny jej nie dotknął. Najbardziej jednak była przerażona Karen, która widziała wszystko bo stała najbliżej. Lekarze od razu założyli jej maskę tlenową i zabrali na noszach. Po minach lekarzy było widać, że to coś nie dobrego. Mecz jednak zakończył się i zwyciężyły dziewczyny z Madrytu, ale żadna nie cieszyła się z zdobytych punktów. Raczej chciały jak najszybciej dowiedzieć się co się stało z ich klubową koleżanką. Wszyscy bali się najgorszego...
    Również panowie, którzy siedzieli na trybunach od razu wyszli z stadionu i pojechali do szpitala.
    Tam oczywiście nikt nie chciał im nic powiedzieć. Gdyby nie Josephine, która była lekarzem to by trwali w tej niewiedzy i czekali na to, aż rodzice dziewczyny wyraziliby zgodę albo przylecieli z Australii. Kiedy mijała kolejna godzina nikt nie wiedział co ma zrobić ze sobą. Aż w pewnym momencie.
    • Wszystko już dobrze. To był ostry atak, ale teraz wszystko wraca do normy. – powiedziała z uśmiechem
    • Jaki atak? – zapytał Rico
    • Miała zawał?! – krzyknęła Karen
    • Nie. Nie wiem czy mogę wam powiedzieć, bo chyba raczej powinna zrobić to sama. – zaczęła Josephine
    • Ale nie powie. – dokończył Jose – Kochanie... to dla nas... dla mnie ważne
    • No dobrze, ale żeby później nie było na mnie. Mari ma...
    • No co?! – ponagliła ją Karen
    • Uspokój się. – krzyknął na nią Sergio, który stał w ciszy przez cały czas
    • Sam się uspokój!
    • Wszyscy zamknijcie się. Nie widzicie, że ona chce nam to powiedzieć, ale wy jej w tym przeszkadzacie?! – powiedział zdenerwowany Rico
    • Dzięki. A więc Mari ma astmę. Nie chciała wam mówić, żebyście się nie martwili. I niestety dzisiaj na meczu miała nagły atak bo nie zażyła leku.
    • O matko. – szepnęła Karen z łzami w oczach
    • Mówiłem, ze ona nie ćpa. – powiedział Sergio
    • Słucham? – zapytała Josephine
    • Raz ją widziałam i myślałam, że ona coś ćpa. Dlatego dzisiaj jej zabrałam z torby...
    • Tak właśnie jest jak się nie chce wyjawić tajemnice. Masz szczęście, że przeżyła i teraz wraca wszystko do normy. Inaczej byłaby to twoja wina. – powiedziała Josephine – a teraz wracam na dyżur.

    Wszyscy usiedli na krzesełkach i nie mogli uwierzyć w to co usłyszeli. Jednak po godzinie Sergio postanowił wrócić do domu i zabrał ze sobą Karen. Bo ona i tak usnęła mu na ramieniu.
    • Wiedziałeś? – zapytał Rico kiedy został sam z Jose
    • Nie. Ale mogłem się domyślić. – zaśmiał się
    • Nie rozumiem?
    • Widzisz... ja.. jeździłem na wózku. To dzięki Mari teraz chodzę i zaczynam powoli wracać do tego co najbardziej kocham. Ona dobrze wiedziała, że gdybym teraz miał astmę to mógłbym spokojnie z tym trenować i grać na wysokim poziomie. Ona nie powiedziała mi tego wprost ale pokazała.
    • Nie wiedziałem. – powiedział i uważnie na niego spojrzał
    • Bo razem z Mari zawsze wszystko trzymaliśmy w tajemnicy. Taka już nasza natura. – zaśmiał się – a teraz powinieneś jechać do domu. ona i tak teraz się nie obudzi więc nie ma sensu tu siedzieć. Zwłaszcza, że przy niej jest Josephine.
    • Masz rację. Ale jest mi teraz głupio... ja tez ją posądziłem o...
    • Nie dziwie ci się. Ale możesz mi uwierzyć na słowo, że wam wszystkim wybaczy. Tylko musicie z nią poważnie porozmawiać. A teraz idziemy do domu. – powiedział i wstał z krzesła
    • Jasne.
    • Podwieźć Cię czy masz jak wrócić?
    • Jakbyś mógł. To Sergio miał samochód. – powiedział i się uśmiechnął

    Mari musiała w szpitalu poleżeć trzy dni na obserwacji. Jednak nudziło jej się jak mops i nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Do tej pory ani razu nie odwiedzili ją przyjaciele. Oprócz Jose, który przynosił jej nowości związane z rehabilitacją. Jednak pewnego dnia w szpitalnych drzwiach stanęła cała trójka z bukietem kwiatów, czekoladkami i skruszonymi minami.
    • Mari... wybaczysz nam? – szepnęła Karen – My nie chcieliśmy. To ja ci zabrałam inhalator bo myślałam, ze ćpasz. Nie przeczytałam co tam jest napisane i nie wiedziałam do końca co bo wiesz, że mój hiszpański to kiepski jest.
    • Ja nie miałem z tym nic wspólnego – od razu powiedział Sergio
    • Wariaci to wy powinniście mi wybaczyć, ze wam nie powiedziałam. – zaśmiała się – ale kiedy grałam w Anglii nie wyszło to na jaw i dlatego się nie chwaliłam bo nie ma czym. I tak wystarczy mi to, że trener wiecznie się mnie pyta o zdrowie.
    • Czyli to my wyszliśmy teraz na głupków?
    • Nie. Ale czekoladki z miłą chęcią zjem. – powiedziała i od razu poczęstowała się słodkością – a czy teraz będę mogła odzyskać swoje lekarstwo? – zapytała
    • Oczywiście. Nawet mam to przy sobie. – powiedziała szybko Karen i jej podała
    • Dzięki. – uśmiechnęła się – to mój największy przyjaciel, którego nigdy nie mogę opuszczać.
    • Ale dlaczego nam nie powiedziałaś? – zapytał Rico
    • Już mówiłam. Byście się zachowywali jakbym była zagrożonym gatunkiem. A ja na prawdę mogę spokojnie żyć z tą chorobą. Jak widać nawet dobrze mi to wychodzi i mogę grać jako profesjonalistka.

    Kiedy jednak do jej pokoju wparowała siostra to od razu wyrzuciła całą zgraję. Oczywiście na następny dzień Mari miała już wychodzić więc od razu zapowiedzieli, ze po nią przyjadą. Ale ona już była umówiona. Wraz z Jose mieli jedną misję do spełnienia.

    Na drugi dzień po wszystkich badaniach, które dłużyły jej się niemiłosiernie w końcu mogła opuścić tak nie lubiany przez nią budynek. Od razu poczuła świeże powietrze i mogła odetchnąć pełną parą. Wsiedli do samochodu chłopaka i skierowali w jedną stronę. Kiedy samochód zatrzymał się pod cmentarzem to tylko krótko siedzieli w aucie i po chwili jako pierwsza drzwi otworzyła Mari. Chciała mieć to za sobą. Jose objął ją ramieniem i razem weszli na obiekt. Kiedy stanęli przed grobem to dziewczyna tylko zamknęła oczy. Niestety musiała zażyć lekarstwo bo to było jak dla niej za dużo.
    • Zawsze mam w głowie te słowa kiedy zdobywam gola. – szepnęła
    • To był jego ulubiony cytat. Jego mama niestety zmarła zaraz po nim. – powiedział i postawił znicz
    • Nie wiedziałam.
    • Nie chciałem Cię bardziej dołować. Mari... spójrz na mnie. – powiedział – wiem, że trudno jest Ci okazywać uczucia, ale czasem nie warto się tego wstydzić. To nie twoja wina... tak musiało być. Pamiętaj, że wszystko to co się dzieje nie jest przypadkowe. Każdy kiedyś umiera... pamiętasz jak to powtarzałaś.
    • Ale on nie musiał...nie mógł...
    • Chciałby żebyś to miała. – powiedział i ściągnął z szyi naszyjnik
    • Nie... zatrzymaj to...
    • Chciał żeby miał to ktoś kto zdobywa gole, kto robi to co kocha. Ty spełniasz swoje marzenia... wiesz, że nawet jak powrócę do piłki to nie będzie tak jak dawniej.
    • Jeśli się postarasz to będzie. Przecież jest dużo piłkarzy, którzy powrócili po takich kontuzjach do sportu.
    • Chciałbym w to wierzyć tak bardzo jak Ty.
    Mari dopiero na drugi dzień mogła iść na trening. Tylko, że miała lekki, co ją trochę to denerwowało. Ale nawet nie mogła się odezwać. Na dodatek kiedy wychodziła z ośrodka to od razu została zaatakowana przez dziennikarzy, którzy chcieli się wszystkiego dowiedzieć. Jakoś udało jej się uniknąć tego wszystkiego, a to tylko i wyłącznie dzięki Karen, która szybko zaprowadziła ją do samochodu i jak najszybciej odjechała.
    • Dzięki. – powiedziała cicho
    • Nie ma za co. Teraz będę Cię przed nimi chować bo to moja wina.
    • Daj spokój. Znudzi im się i już. – powiedziała z uśmiechem
    • Co jest?
    • Nic.
    • Ej znam Cię już trochę i wiem że coś znowu trzymasz w tajemnicy.
    • Bo teraz wszystko się wali. – szepnęła
    • Czyli lody i wino wjeżdża na stół? – zaśmiała się i zatrzymała pod domem – A więc o co chodzi? – zapytała, kiedy siedziały na łóżku
    • Poznałaś już Jose.. ale nie poznałaś go takiego jakim był miesiąc temu.
    • Nie rozumiem?
    • On... jeździł na wózku. To dzięki mnie poszedł do lekarza i teraz normalnie chodzi. Pomagałam mu, ale teraz już nie mogę.
    • To przez astmę?
    • Tak... widzisz ja i tak mam inny trening bo jestem kobietą i na dodatek jest on ułożony prawie pod chorobę. Ale.. nie potrafię o tym myśleć. On tak bardzo kocha piłkę.. bez niej nie potrafi żyć i teraz kiedy wszystko stoi na dobrej drodze... traci grunt pod nogami.
    • To może pogadaj z naszym trenerem?
    • Ale co on może zrobić? Jose nie jest już zawodnikiem Realu a jak grał był nastolatkiem.
    • Ale dla nich grał. Mogą pomóc.
    • Po takiej kontuzji może nie powrócić do wyśmienitej formy. Taki zespół jak Real nie potrzebuje takich piłkarzy. Oni szukają tych najlepszych. Nawet w przypadku kobiet tak jest. – szepnęła
    • Na pewno jest jakiś sposób. Już ja Ci w tym pomogę. W końcu chłopak nie może się marnować. – powiedziała oburzona
    • Dzięki, ale nic nie zrobisz.
    • Chcesz się założyć? – powiedziała z uśmiechem

    Mari jak co dzień wstała dość wcześnie i poszła do sklepu po świeże pieczywo. W pewnym momencie Karen zaczęła dbać o swoją lodówkę i dlatego Mari zobowiązała się chodzić codziennie rano. Na dodatek na śniadanie wpadli panowie, którzy byli trochę tajemniczy, ale Mari nie chciała ich już wypytywać bo jak na złość nawet Ramos nie chciał nic wyjawić. Kiedy dojechali do ośrodka to tylko rozdzielili się i każde z nich poszło do swoich szatni. Na treningu było tak jak zawsze... czyli wszyscy przygotowali się do kolejnych meczy. Mari spokojnie sobie biegała wokół boiska i przez cały czas była pochłonięta swoimi myślami. Nawet jak ćwiczyły w parach to wyglądała na osobę nieobecną, co za tym idzie nie pokazywała się z dobrej strony w obronie. Kiedy trening się zakończył, Mari została jeszcze na boisku aby poćwiczyć strzały do pustej bramki. Zawsze tak robiła kiedy jej głowę zaprzątały myśli, których za żadne skarby nie potrafiła rozgonić. Nawet nie zauważyła, że na murawę weszło 5 piłkarzy i Karen z wielkim uśmiechem. Kiedy piłki się skończyły to zaraz przy jej nodze pojawiła się kolejna, kopnięta przez jednego z tej szóstki.
    • A tu co wycieczka? – zapytała i napiła się wody
    • Mamy dla ciebie ważną wiadomość. – zaczęła Karen – ale o tym powiedzą Ci panowie.
    • Mam się bać? – zapytała i uważnie na nich spojrzała
    • Nie. Twoja przyjaciółka powiedziała nam o pewnej ciekawej sytuacji. – powiedział Miguel
    • I my postanowiliśmy naszymi wspólnymi siłami... – dokończył za niego Garcia
    • Pomóc naszemu koledze z młodzieżowej drużyny Realu – Jose.
    • Słucham? – zapytała zszokowana
    • Kiedy byliśmy jeszcze w Castilli to razem z nim graliśmy. Często się nawet spotykamy i nikt nam nic nie powiedział, aż do czasu kiedy Karen zjawiła się w naszej szatni i wszystko nam opowiedziała. Dlatego teraz kiedy Jose może trenować i powrócić do nas to chcemy pomóc. Znamy go, wiemy czym dla niego jest piłka i znamy jego wartość. Takiego obrońcy nam brakuje. – powiedział De la Red
    • Ale...
    • Nie ma żadnego ale. Chcemy pomóc i chyba to się liczy. A dzięki naszym kontaktom możemy dostać całkiem profesjonalne miejsce do trenowania. – powiedział uśmiechnięty Torres
    • Nie wiem co mam powiedzieć. – szepnęła
    • Nic nie musisz. Najlepiej będzie jak pójdziesz teraz do szatni i się przebierzesz i pojedziemy do Jose. Trzeba mu powiedzieć o tej dobrej wiadomości.
    • A może by tak zrobić niespodziankę? Mari zabierze go na boisko gdzie wy już będziecie. Tak będzie lepiej. W końcu trzeba zauważyć, że nie chciał się wcześniej zgodzić na leczenie a co dopiero teraz na wasza pomoc. – rzuciła Karen z wielkim uśmiechem
    • Ona ma racje. Więc jesteśmy umówieni na 18. – powiedział uśmiechnięty Rico
    • Dzięki wam... za wszystko. – powiedziała Mari i się szeroko uśmiechnęła

    Kiedy dochodziła umówiona godzina Mari wraz z Jose pojawili się na boisku, gdzie jeszcze nikogo nie było. Trochę się denerwowała, ale kiedy zobaczyła zbliżających się z piłkami chłopaków to tylko odetchnęła z ulgą. Poczuła jakieś dziwne, nie do opisania uczucie.
    • To ta niespodzianka o której Ci mówiłam. – powiedziała i wskazała mu na chłopaków którzy stali za nim
    • Wy? Jak? Co?
    • Stary masz świetną przyjaciółkę. A my jako starzy przyjaciele z boiska pomagamy Ci wrócić do nas. – zaśmiał się Ruben
    • Ale jak to?
    • Nie zadawaj tyle pytań, tylko bierzemy się do roboty. Jeśli chcesz zagrać z nami w finale to musisz się postarać. – powiedział uśmiechnięty Miguel i od razu kopnął w jego stronę futbolówkę

    Tak o to zaczął się trening chłopaków. Dziewczyny również starały się jakoś pomóc, ale czasem nie było to realne. Panowie trenowali codziennie i dobrze im to wychodziło. Jose powracał do piłki w swoim stylu. Wszyscy z tego faktu byli zadowoleni, ale najbardziej Jose, który ponownie poczuł wolność... tego przez te wszystkie lata mu najbardziej brakowało.

    Minęły dwa miesiące. Mari zmagała się z lekką kontuzją nadgarstka po tym jak na jednym ligowym meczu wyrznęła w murawę. Jednak nie było to aż na tyle poważne, żeby wkładać go w gips. Dlatego spokojnie mogła trenować do kolejnego meczu w Lidze Mistrzów – zarazem tego najważniejszego. Bo o to nadszedł moment, aby rozegrać swój pierwszy w życiu finał. Pomimo tego, że dziewczyna grała regularnie w Lidze Mistrzów to jednak nie zdobyła jeszcze ani razu tego zaszczytnego trofeum. To również dlatego przeniosła się do Madrytu, aby w końcu spełnić swoje marzenie. Na dodatek pewnego dnia, na jednym z ciężkich i zarazem nudnych treningów do dziewczyn podszedł trener.
    • Dobra dziewczyny teraz trenujemy wyłącznie technicznie. Musimy w tym roku coś wygrać bo jak wiecie finał odbywa się u nas. I dlatego będziemy grać na głównym stadionie.
    • Na głównym czyli na którym? – zapytała Karen
    • A jak nazywa się główny stadion Realu? – zapytał trener i przewrócił oczy
    • Santiago Bernabeu – odpowiedziała Mari i lekko się uśmiechnęła
    • No właśnie. Dlatego dziewczyny do roboty, w końcu musimy zdobyć to trofeum bo głupio byłoby tracić taka okazję jak w końcu dostaliśmy się do finału po ostatnim roku wpadki.
    • Tak jest. – krzyknęły wszystkie razem

    Tym razem trening wyglądał o wiele lepiej. Dziewczyny dawały z siebie wszystko. Oczywiście pierwszą osobą, która dowiedziała się o tym, że grają na stadionie królewskich był Jose. Mari od razu się na niego rzuciła i mocno przytuliła zarazem wykrzykując mu do ucha tą wiadomość. Reszta piłkarzy się tylko z tej sytuacji zaśmiali. Ale nic nie mówili bo oni również dobrze wiedzą jaki to zaszczyt grać na tym stadionie i jak trudno spełnić to marzenie.

    Nadszedł dzień finału Ligi Mistrzów kobiet. Nawet można rzec, że kiedy wyszły na murawę to w ich sercach pojawiły się nieopisane uczucia. Cały stadion był pełen i to najbardziej ich zszokowało. Wiadomo było, że już na ligowe potyczki było pełno kibiców i to wszystko zmieniło się pod wpływem tegorocznego zespołu, który wygrywał kolejne mecze. Real grał przeciwko drużynie z Polski – AZS Wrocław. Dziewczyny były bardzo zmotywowane i skoncentrowane. Nawet ten dziki tłum je nie przestraszył, a wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej je zmotywował. Jak to bywa żółta kartkę dostała Mari, która nawet została okrzyknięta w gazecie najpiękniejsza zdobywczynią żółtych kartek i uplasowała się na drugim miejscu w rankingu zaraz po Sergio. Jednak ona robiła to co do niej należy. Grała tak jak na starym podwórku w swojej dzielnicy. To właśnie wtedy marzyła o byciu sławna dziewczynką, która zdobywa wszystkie najważniejsze trofea. Kiedy dostała się do drużyny piłkarskiej, przestała zazdrościć chłopakom tego, że oni mogą grać wszędzie. Teraz wiedziała, że te myśli były bardzo głupie. A teraz wszystkim udowodniła, że ona też potrafi. Dziewczyny wcale nie są takie słabe na jakie wyglądają. Na dodatek dziewczyny grały jak burza. Nie dawały sobie strzelić gola, jednak w pewnym momencie w polu karnym zrobiło się zamieszanie i dlatego to właśnie zespół z Wrocławia zdobył gola. Tym razem to one prowadziły i miały duże szanse na zwycięstwo. Ale determinacja Mari nie została niezauważona. Dlatego chociaż była obrońca to dostała piłkę i z potężną siła uderzyła w nią. Bramkarka nie miała szans i dlatego futbolówka znalazła się w siatce. Mari tylko z wielkim uśmiechem na twarzy podbiegła do bandy kibiców i wyskoczyła w górę i podniosła ręce. To dało do zrozumienia wszystkim, że one nie przestają walczyć. W drugiej połowie stadion oszalał. Na trybunach panowała niesamowita zabawa, tak jak normalnie można widzieć wyłącznie na meczach mężczyzn. Tym razem drugiego gola dla Madrytu strzeliła Karen, która została przygnieciona przez swoje koleżanki. Nawet trener nie krył swojej radości i sam już chciał wtargnąć na boisko i uścisnąć każdą ze swoich podopiecznych, ale musiał poczekać jeszcze pół godziny. Chociaż jak dla niego one już były mistrzyniami. Nawet jeśli by nie zdobyły pucharu to byłyby najlepsze. To one swoją determinacja doprowadziły do tego, że znajdują się właśnie na tym stadionie i grają w tych najważniejszych meczach. W końcu zaraz po Lidze ma się odbyć ostatni mecz w lidze krajowej, gdzie również grały o te najważniejsze cele. I zdobyły to wszystko będąc przez wszystkich skreślane. Kilka ruchów transferowych w zimowym okienku pokazała, że klub zrobił dobry krok.
    Tym razem do końca meczu pozostały zaledwie 20 minut i wynik w ogóle się nie zmienił. Pomimo kilku akcji pod bramką. Ale w pewnym momencie Mari zrobiła piękny czysty wslizg i zabrała piłkę jednej z dziewczyn i pobiegła szybko z nią na bramkę. Tym razem bramkarka znowu nie miała szans i Mari zdobyła swojego drugiego gola. Przez pół boiska przebiegła z wyciągniętymi rękoma jak ptak. Tym razem do końca pozostało zaledwie 10 minut i dziewczyny z Wrocławia rzuciły się w pogoń za bramką. One się nie poddawały czym na prawdę zachwycały kibiców. Tylko, że i dziewczyny z Realu nie dawały za wygraną. Dlatego kiedy jedna z dziewczyn z AZS strzeliła drugą bramkę to dziewczyny od razu zaatakowały. W ciągu 5 minut może zdarzyć się wszystko i nie chciały remisu. Tym razem dla Realu był rzut rożny. Karen uderzyła, ale jedna z piłkarek wybiła piłkę, tylko, że na przeszkodzie stanęła Mari, która przyjęła piłkę i trochę podbiegła bliżej. Tym razem znowu uderzyła i zdobyła trzecią bramkę – po raz pierwszy ustrzeliła hat-tricka. Tej radości nikt nie był w stanie opanować. Mari tylko pośliznęła się na trawie i od razu została przygnieciona przez swoje koleżanki. Teraz wszyscy wiedzieli, że tego zwycięstwa nie da się im odebrać. Dlatego kiedy sędzia zagwizdał ostatni raz wszyscy rzucili się w stronę piłkarek. Tej radości na pewno nikt nie zapomni. Cieszył się cały stadion, piłkarki. Jako pierwsza puchar wzniosła Mari, gdyż zdobyła aż trzy bramki. Na jej twarzy widniał wielki uśmiech. była bardzo szczęśliwa i jedynie podczas wywiadu zdołała z siebie wydusić kilka słów i nawet nie pamiętała jakich. To i tak nie było dla niej ważne.

    Nadszedł dzień kiedy Rico wyjeżdżał do nowej ligi. Oczywiście jak to bywa dzień wcześniej odbyła się z tego powodu impreza na której nikogo nie zabrakło, a i tak się zmyli wraz z Mari jak najszybciej. Ta dwójka nigdy nie przepadała za takimi zabawami i dlatego woleli pobyć sami. Oczywiście jak to bywa przez cały czas się ze sobą przekomarzali i ani razu na ich twarzach nie było widać smutku. Pomimo tego, że mieli się rozstać to byli pozytywnie do wszystkiego nastawieni. Zwłaszcza, że dziewczyna miała małe problemy z okazywaniem uczuć. Ale taka już była i dlatego ją strasznie polubił i stali się sobie bliscy – tak jak na przyjaciół przystało.
    Kiedy wszyscy stali na lotnisku to nie wiedzieli co mają zrobić. W końcu żegnali jednego ze swojej paczki. Ale jak to bywa Ramos wraz z Karen byli najbardziej uśmiechnięci po wczorajszej imprezie więc jakoś podtrzymywali dobry nastrój wśród wszystkich. Stali tak przed odprawą paszportową i wesoło rozmawiali. Ale kiedy z głośników wydobył się głos powiadamiający pasażerów samolotu Madryt – Londyn to wszyscy ucichli.
    • No więc stary powinniśmy już iść. Tak wiec trzymaj się tam i jak coś to dzwoń.
    • Jasne. Mam nadzieję, ze trafię na was w Lidze Mistrzów.
    • Wtedy skopie Ci tyłek tak jak zawsze chciałem. – zaśmiał się Sergio – powodzenia. – rzucił i odszedł kawałek
    • On ma rację życzę Ci również powodzenia bo wiem jak to jest w tamtej drużynie no i przyleć do nas, albo zaproś na imprezę. – powiedziała Karen i puściła mu oczko – a teraz zostawimy was samych. – szepnęła mu na ucho i odeszła z Ramosem w stronę wyjścia
    • Czasem mam wrażenie, ze oni są rodzeństwem. – zaśmiał się Rico i po raz pierwszy nie wiedział co zrobić.

    A mianowicie Mari najnormalniej w świecie mocno go przytuliła. Dopiero po kilku minutach od niego odeszła
    • Życzę Ci powodzenia. Angielska piłka to nie Hiszpańska. Tam trzeba szybko biegać. – zaczęła mówić patrząc w podłogę
    • Będę za Tobą tęsknić. – powiedział i podniósł jej podbródek – ej mała nie płacz. – zaśmiał się i ją mocno przytulił
    • Obiecaj mi, że się nie zmienisz. I że nadal będziemy przyjaciółmi. – szepnęła
    • Obiecuje. Ale pod warunkiem, ze Ty się nie zmienisz i będziesz dzwonić. I jeszcze raz przepraszam, ze posądziłem Cię o ćpanie.
    • Daj spokój. Po prostu nie chciałam żeby wszyscy wiedzieli o mojej astmie. Mogłam wam powiedzieć o tym wcześniej. – zaśmiała się – a teraz powinieneś już iść i trzymaj się ciepło. I przyzwyczaj do deszczu i błota. – powiedziała i wyswobodziła się z jego ramion
    • Ja już chce do domu. – zaśmiał się i zabrał torbę – jak dolecę to zadzwonię.
    • Ok. – powiedziała z uśmiechem i poszła w stronę wyjścia

    Kiedy podeszła do samochodu Sergia to tylko się do nich uśmiechnęła i stanęła koło dziewczyny, która zawzięcie kłóciła się z Hiszpanem.
    • I jak kochana?
    • Jest nawet lepiej niż myślałam. – powiedziała z uśmiechem – a teraz możemy wracać bo mam obiadek z Jose.
    • A ja to z kim zjem obiad? – zapytała z smutną minką
    • Ze mną! – od razu zapowiedział Sergio
    • Jak zapraszasz to z miłą chęcią skorzystam. – powiedziała i się do niego uśmiechnęła

    Natomiast Mari tylko spojrzała ostatni raz w stronę lotniska i wsiadła do samochodu. Teraz wiedziała, ze wszystko będzie dobrze. Na dodatek czuła, że w ich paczce zaczyna się nowa historia.

    • To jest to, największy pojedynek klubowych drużyn na świecie. Finał Ligi Mistrzów. Real Madryt kontra Asenal, mecz odbywa się na Santiago Bernabeu. Real czuję, że ich przeznaczeniem jest ponowne zdobycie tego trofeum tym razem na własnym boisku. Cóż za plejadę gwiazd mamy na boisku.
    • Tyle wspaniałych zawodników, Chris. Zastanawiam się, która ekipa zabierze ze sobą puchar. Fabregas, Arshavin czy Rico? Popatrzmy na Real Madryt, mają w swoich szeregach takich piłkarzy jak: Casillas, Ramos i oczywiście Jose Morales.

    ***

    Minął miesiąc... sezon się już zakończył, a wszyscy nadal żyją tym finałem. Nie da się ukryć, ze przejdzie do historii... to co się działo na stadionie Realu nie do końca może być opisane... brakuje słów. Ale nie tylko to zasługuje na słowa uznania. Ten mecz był najważniejszym meczem dla jednego zawodnika, który po wieloletniej przerwie, poważnej kontuzji, powrócił do treningów i do tego co najbardziej kocha. Na dodatek zdobył gola w najważniejszym dla niego meczu. Jeżeli do tej pory nie wiesz kto to jest to zdradzę Ci już ten sekret. To Jose Morales... najlepszy obrońca świata, który powrócił do piłki i teraz wybiera w ofertach. Jednak on jako wierny kibic odmawia i pozostaje nadal wierny Realowi, dzięki któremu zaczął grać w profesjonalną karierę i dzięki któremu mógł wznosić najważniejszy dla niego puchar. Puchar Ligi Mistrzów...

    ***

    • Mari zwolnij!
    • Już nie dajesz rady? – zaśmiała się szczerze
    • Zastanów się dlaczego?! – krzyknął za nią
    • Oj to nie moja wina... – powiedziała i pobiegła dalej
    • Już ja Ci pokażę.
    • No dalej, rusz się bo nie będę na ciebie czekać. – krzyknęła i zatrzymała się pod fontanną aby odetchnąć
    • Następnym razem biegnę z kimś innym. Ty jesteś nieodpowiednim zawodnikiem. I pomyśleć, że to ty masz astmę, a nie ja! – powiedział oburzony
    • Karen mi to zawsze powtarzała. – powiedziała i dała mu buziaka w policzek – dlatego teraz biega ze swoim chłopakiem – Ramosem.
    • A robiła to samo co ja? – zapytał i wrzucił ja do fontanny
    • Rico!! Jak ja Cię kiedyś za to zamorduje to zrobię przynajmniej użytek dla świata i będę wiedziała za co siedzę. – krzyknęła
    • Ależ kochanie to Ty nie umiesz chodzić. Zawsze wpadasz do tych pięknych zabytków. A teraz kto będzie pierwszy w domu?
    • Na pewno nie ty! – krzyknęła i wybiegła z fontanny – Zresztą Londyn jest daleko stąd. – zaśmiała się i złapała go za rękę – przez Ciebie mi zimno.
    • Wiesz... mam dobry sposób na to, żeby było Ci ciepło. – szepnął i ją pocałował
    • No tak, ale nie wiem czy zasłużyłeś na kolejny taki wieczór. – zaśmiała się

    THE END
      

      



      

      


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz